Ucieczka z piekła



TELEWIZJA OD KUCHNI
„Zauważyłem, że gdy połykam robaki albo skorpiony, te małe gnojki srają mi na język! Defekacja to chyba ich ostatnia linia obrony” – oto jedna z wielu złotych myśli Beara Gryllsa, faceta, który próbował wszystkiego, co obrzydliwe. Mimo że wysoki poziom cholesterolu we krwi na co dzień zmusza go do ścisłej diety, podczas wypraw Bear t raktuje swój żołądek jak blender i wrzuca do niego wszystko, co znajdzie. Potrafi wyszarpywać zębami mięso zebry zagryzionej w buszu przez lwy czy połykać żywcem żaby, rzucając przy tym od niechcenia: „Wreszcie jakieś kalorie!”. Nie gardzi też tarantulami, larwami wyciąganymi z padliny, gotowanymi owczymi oczami czy surowymi jądrami kozła. Szczególnie ten ostatni przysmak utkwił mu w pamięci. „To najgorsza rzecz, jaką w życiu jadłem – mówi człowiek, który w dziedzinie obrzydliwości przekroczył wszystkie znane ludzkości granice. – Gdy je przegryziesz, dosłownie eksplodują w twoich ustach potokiem chłodnej spermy. zwymiotowałem w obecności Berbera, który poczęstował mnie tym smakołykiem” – krzywi się na wspomnienie tej przygody. Ale z drugiej strony – sperma to proteiny. A, jak podkreśla Grylls, w warunkach ekstremalnych proteiny to podstawa pożywienia i szansa na przeżycie.

WUJEK DOBRA RADA
Bear ma wiele oryginalnych pomysłów, które prezentuje widzom swego szoł. Wędrujesz przez Saharę, a nie zabrałeś parasola przeciwsłonecznego? Zdejmij koszulkę, starannie ją obsikaj, a następnie szczelnie owiń wilgotny materiał wokół twarzy. Poczujesz ulgę! Siedzisz na bagnach i tną cię komary? Zarżnij krokodyla i wysmaruj się jego sadłem, a natręci znikną jak za dotknięciem różdżki. Czujesz pragnienie, a nie masz bidonu? Znajdź dorodnego węża i rozetnij go, napełnij własnym moczem, a potem pij! „Szkoła przetrwania” skrzy się od podobnych mądrości, które Bear natychmiast wprowadza w  życie, by udowodnić ich przydatność. Jednak taki styl nie jest ani zdrowy, ani bezpieczny. „W Zambii zjadłem wielkiego robala i dopadła mnie biegunka stulecia. Następnego dnia miałem wspinać się wzdłuż kilkudziesięciometrowego wodospadu, a rzygałem dalej, niż widziałem. W połowie drogi żołądek mnie pokonał: trzymając się jedną ręką mokrej skały, ściągnąłem spodnie i wysrałem się wprost do wodospadu. To było najbardziej gwałtowne wypróżnienie w moim życiu. Zaklinałem operatora, żeby wyłączył kamerę, ale odmówił, twierdząc, że to świetne ujęcie”.

W BRZUCHU JELENIA
Grylls może wydawać się nieodpowiedzialny, ale ludzie pracujący przy jego programie nie pozwalają, by telewizyjny enfant terrible bez sensu narażał własne  życie. W pobliżu zawsze jest śmigłowiec ratunkowy oraz ekipa ekskomandosów, którzy w ciągu kilku minut mogą wyciągnąć Beara z opałów. Dzięki temu gospodarz „Szkoły przetrwania” może zażywać kąpieli w zamarzniętych jeziorach, zabawiać się ze śmiertelnie niebezpiecznymi ogończami albo demonstrować widzom, jak szybko bagna zasysają ofiary. Grylls jest jednak dumny z tego, że w trudnych sytuacjach woli ruszyć głową, niż wezwać śmigłowiec. „Niedawno w Szkocji trafiłem w sam  środek najgorszego piekła w swoim  życiu – wspomina w jednym z wywiadów. – Po wylądowaniu ze spadochronem rozpętała się burza, a potem zaczęło wiać tak, że musiałem się czołgać, by pęd powietrza nie zepchnął mnie w przepaść. Na dodatek gwałtownie spadła temperatura. Zaczynałem mieć objawy wychłodzenia, a z powodu mgły nie widziałem, dokąd idę. Było już naprawdę  źle” – wspomina. Wtedy nadeszło wybawienie. Grylls znalazł na skałach martwego jelenia, który połamał kark, spadając w przepaść. Uradowany, wykonał swój popisowy numer. Rozciął zwierzę, wypatroszył je, wlazł do środka i w cieple przeczekał nawałnicę.


TO BEAR OR NOT TO BEAR
Dzięki „Szkole przetrwania” Bear Grylls stał się autorytetem w dziedzinie survivalu. Pojawiły się jednak głosy, że Anglik oszukuje. Konsultant pracujący przy programie Gryllsa oskarżył go m.in. o to, że podczas kręcenia zdjęć na Hawajach sypiał on w motelach, a nie w skleconych własnoręcznie ziemiankach. W Polinezji zespół ludzi miał ponoć skonstruować dla Beara tratwę, a w Kalifornii Anglik demonstrował ujeżdżanie dzikich koni, które podobno wcześniej sprowadzono z pobliskiego rancza. Producenci programu potwierdzają prawdziwość części tych zarzutów. Twierdzą jednak, że „Szkoła przetrwania” jest jedynie telewizyjnym poradnikiem, jak przetrwać, a nie filmem dokumentalnym.



Dodał(a): Andrzej Chojnowski Poniedziałek 05.09.2011