Alarm bombowy przez wibrator

Start samolotu wstrzymany, służby bezpieczeństwa postawione na nogi, chwile przerażenia. A wszystko przez to, że… w jednej z walizek zaczęła wibrować seks-zabawka.
iStock_23772380_SMALL.jpg

Ludzie biorą ze sobą do samolotów różne niebezpieczne rzeczy. Dość wspomnieć o gwiazdkach shuriken, mieczach czy toporach rodem z filmów o „Władcy Pierścieni”, które jednak zazwyczaj wychwytywane są podczas kontroli na bramkach lotniskowych (jeśli jesteście ciekawi, jakie inne śmiercionośne gadżety niektórzy próbują wnieść na pokład samolotu, to możecie przeczytać o tym tutaj).

W takim towarzystwie wibrator prezentuje się dość blado, raczej jako coś dziwnego, może krępującego, wstydliwego, pozornie niegroźnego. A przynajmniej do czasu, kiedy sam nie zacznie wibrować w walizce i nie wywoła alarmu bombowego. A dokładnie taka sytuacja miała miejsce na lotnisku Chiang Mai w Tajlandii.

Otóż w czasie, gdy bagaże wszystkich pasażerów startującego niedługo samolotu były transportowane na jego pokład, jeden z pracowników lotniska zauważył, że któryś z plecaków wibruje. Myśląc, że bagaż jest tykającą bombą, facet spanikował, wstrzymał start samolotu i wezwał na pomoc ekspertów od materiałów wybuchowych.

Mimo podejrzanego wyglądu plecaka, eksperci zdecydowali się jednak go otworzyć. Tam zaś, ku ich zaskoczeniu i uldze, zamiast bomby znaleźli włączoną i wibrującą, srebrną seks-zabawkę. Ot, po prostu ktoś zapomniał wyjąć z niej baterii.
Gdy więc sytuacja została wyjaśniona, a wibrator okazał być tylko zwykłym wibratorem, a nie zakamuflowanym ładunkiem wybuchowym, plecak został z powrotem spakowany i odwieziony do samolotu.

Obsługa lotniska zachowała jednak na tyle klasy, że nie informowała pasażerów o całym zdarzeniu. Mogliby jednak dyskretnie dać znać właścicielce gadżetu, by jednak pamiętała o tym, by następnym razem pamiętała o wyjęciu baterii.




Dodał(a): Tomek Makowski/ fot. iStock Piątek 30.09.2016