Wojownik Artur Szpilka
TRENER POWIEDZIAŁ: JAK BĘDZIESZ TRENOWAŁ, ZA ROK ZOSTANIESZ MISTRZEM POLSKI. UDAŁO SIĘ W PÓŁ ROKU
CKM: Gorąca wiadomość: Władymir Kliczko wybrał cię na swego sparing-partnera. Czujesz się wyróżniony?
Artur Szpilka: Bardzo się cieszę! Gdy usłyszałem tę propozycję, to nawet chwili się nie zastanawiałem, tylko zacząłem naciskać na menedżera: jedziemy!
CKM: Myślisz, że potraktuje cię jak worek treningowy?
Artur Szpilka: Młodszy Kliczko słynie z morderczych sparingów. Ostatnio na jego treningach spośród dziewięciu sparingpartnerów siedmiu wylądowało w szpitalu. Dlatego mój trener zastanawiał się, czy powinienem jechać. Właśnie dlatego, że Władymir katuje sparingpartnerów. Inaczej niż Witalij, który lubi pobawić się w ringu. Ale to moim zdaniem jest dobre. Podchodzę do treningów w ten sam sposób. Nigdy nie odpuszczam.
CKM: Niedawno jeden z twoich sparingpartnerów, Rosjanin Aleksiej Sołowiew, żalił się, że nikt nigdy tak mocno go nie bił...
Artur Szpilka: Ostatecznie uciekł ze sparingów. Drugiemu złamałem żebra. Wcześniej też zdarzały się podobne sytuacje.
CKM: Gdybyś mógł wybierać, wolałbyś Witalija czy Władymira?
Artur Szpilka: Cieszę się, że spotkam się z Władymirem. Witalij wkrótce odejdzie z boksu, a Władymir jeszcze nie, więc mam nadzieję, że spotkam się z nim w walce o tytuł. A teraz jadę wygrać te sparingi!
CKM: Analizowałeś jego poprzednie walki? Ma słabe strony?
Artur Szpilka: Trudno powiedzieć, podobno niełatwo jest w ogóle zbliżyć się do niego na ringu (śmiech).
CKM: Rok temu o tej porze byłeś w zupełnie innej sytuacji...
Artur Szpilka: Rok temu o tej porze siedziałem w zakładzie karnym.
CKM: A teraz jedziesz na sparingi z mistrzem świata. Nie wydaje ci się, że wszystko dzieje się bardzo szybko?
Artur Szpilka: Nie, ja w to wierzyłem. Dlatego w więzieniu nie próżnowałem. Trenowałem, a przede wszystkim przez półtora roku odsiadki cały czas nakręcałem się, by po wyjściu wszystko poświęcić dla boksu. Zmarnowałem półtora roku. Teraz muszę zrobić wszystko, by odzyskać to, co mi uciekło.
CKM: Dlaczego trafiłeś za kraty?
Artur Szpilka: Głupia bijatyka. Nawet nie ma o czym mówić. Głupota za młodu.
CKM: A dokładniej?
Artur Szpilka: Napiłem się i pobiliśmy się z kimś pod dyskoteką. Ktoś to później zgłosił na policję i tyle.
CKM: Więzienie cię zmieniło? Artur Szpilka: Po pierwsze zrozumiałem, że po wyjściu muszę skupić się na boksie. Ale za kratami docenia się też to, co w życiu najważniejsze: przyjaciół, rodzinę. Wiesz, nie żałuję tej przerwy w karierze bokserskiej. Dzięki niej zmieniłem się.
CKM: Jesteś innym Arturem Szpilką?
Artur Szpilka: Ludzie, którzy mnie wcześniej znali, mówią, że jestem innym człowiekiem. Jestem sobą, tym samym „Szpilą”, ale mądrzejszym. Nie robię głupot, nie chodzę po dyskotekach, nie gram na jednorękich bandytach. A przegrywałem masę pieniędzy na automatach! Mam dziewczynę, jesteśmy razem od mojego wyjścia z więzienia. Ułożyłem sobie życie. Jest bardzo fajnie (śmiech).
CKM: Skąd ta skłonność do hazardu?
Artur Szpilka: Zawsze miałem duszę hazardzisty, o wszystko grałem na kasę. W karty rżnąłem na pieniądze, choć nie umiałem grać. Nawet w orzeł czy reszka graliśmy na forsę! Na przykład: kolega jechał samochodem, był trzysta kilometrów ode mnie, zadzwonił i mówi: gramy o tysiąc pięćset złotych w orzeł czy reszka. Wybrałem reszkę i zarobiłem półtora tysiąca. Chwilę potem znów zadzwonił i mówi: daj się odegrać, gramy o trzy tysiące złotych. Kolejny raz wygrałem. Za tydzień przyjechał do mnie i mówi: gramy o pięć tysięcy. No i przegrałem. Takie były pomysły! Kiedy koledzy grali w piłkarzyki, zakładaliśmy się o tysiąc złotych, kto wygra. Nawet nie pamiętam, jak się zaczęło z automatami. Poszedłem raz, wrzuciłem pięć złotych, wygrałem tysiąc i tak wsiąkłem.
CKM: Byłeś na terapii?
Artur Szpilka: Nie. Moją terapią było więzienie.
CKM: Za kratami polubiłeś także szachy i książki...
Artur Szpilka: Siedziałem cztery miesiące na „enkach” (cela dla skazanego o statusie „Niebezpieczny” – przyp. red.), nie było co robić w celi, więc wypożyczałem z biblioteki książki i czytałem. Do dziś mi to zostało, czytam wciąż, choć nie tyle, ile w więzieniu. W celi pochłonąłem całą „Trylogię” Sienkiewicza i inne książki, które powinienem był przeczytać jako lektury szkolne. Wtedy dziwiłem się swym kolegom, że chce im się tracić czas na książki. Ja wolałem grać w piłkę. A teraz, jak czytałem „Potop”, to strasznie przeżywałem historię tego Kmicica... Do tej pory porównuję się z nim. Budziłem się w celi i byłem Kmicicem! Żyłem jego przygodami, wysadzałem kolubrynę...
CKM: Taki romantyczny bohater...
Artur Szpilka: Zaślepiony był przez tego Radziwiłła, nie wiedział, że robił źle. A potem taka przemiana... Trochę tak jak ze mną. Niezły świr był z tego Kmicica. Ale przede wszystkim był odważny, szlachetny.
CKM: A skąd te szachy?
Artur Szpilka: W więzieniu się nauczyłem. Szachy dotąd kojarzyły mi się z moim kolegą szkolnym, Michałem, strasznym kujonem. On zawsze dobrze się uczył i grał w szachy, więc sądziłem, że to rozrywka nie dla mnie. Ale poszedłem siedzieć, ktoś mi pokazał szachy i zacząłem się uczyć. Dzisiaj gra sprawia mi ogromną radość. Pozornie to prosta rzecz – cztery kąty, jak na ringu. Ale do ostatniej chwili nie wiadomo, kto wygra i jeden błąd może kosztować zwycięstwo. Dzisiaj gram z trenerem po każdym treningu.
CKM: Ile lat miałeś, jak trafiłeś do boksu po raz pierwszy?
Artur Szpilka: Piętnaście. Trafiłem do boksu jeszcze jako chuligan. Biłem się z kibicem Cracovii, bokserem. Trafiłem go, doskoczył do nas jego trener i zabrał na salę treningową. Tam dał nam kaski, rękawice i powiedział, że teraz możemy dokończyć. No i skończyłem tego gościa z Cracovii. Trener zapytał, dlaczego nie trenuję boksu, tylko marnuję czas na ulicy. Odszczeknąłem mu coś wtedy, ale odszukał mnie później i zaczął namawiać na treningi. Rodzice nie zgadzali się, bym boksował, bo za dużo biłem się w szkole, ale trener powiedział tak: jak będziesz trenował, w ciągu roku zostaniesz mistrzem Polski. Osiągnąłem to w pół roku. Po dziewięciu miesiącach walczyłem już o mistrzostwo Europy.
CKM: Co udało ci się przenieść z walk ulicznych do ringu?
Artur Szpilka: To dwa różne światy. Boks to pojedynek na pięści, obowiązują zasady. W ringu przydaje mi się pewność siebie i twardy charakter. Poza tym – nic.
CKM: Wychodzisz do walki niesamowicie naładowany. Jesteś w stanie pohamować się, żeby spokojnie boksować, a nie bić się?
Artur Szpilka: Najbardziej lubię moment, gdy idę do ringu, widzę przeciwnika i mówię sobie, że zaraz dorwę zwierzynę... Ale przed walką z Davidem Saulsberrym (listopad 2011 roku – przyp. red.) tak się nakręciłem, że źle boksowałem. Nawet kiedy już leżał na deskach, stałem nad nim i darłem się „Get up, get up!”.
CKM: Do kolejnego przeciwnika, Terrance’a Marbry, z którym walczyłeś w marcu, również coś krzyczałeś po nokaucie...
Artur Szpilka: To była inna historia. Marbra przed walką wypisywał na fejsbuku pod moim adresem, że „skopie dupę tej cipie”...
CKM: Wkurza cię, gdy ktoś przed walką nazwie cię cipą? Takie prowokacje to w boksie chleb powszedni. Spójrz na mistrzów prowokacji, takich jak David Haye czy Dereck Chisora.
Artur Szpilka: Cipa to nieładne słowo, zwłaszcza jeśli mówisz to pod adresem innego faceta. Ale nie skupiałem się na tym. Dopiero po walce, jak Marbra już leżał, przypomniało mi się, że tak napisał na fejsbuku. No i wyskoczyłem do niego: „Who is pussy?!” (śmiech).
CKM: Ile miałeś lat, kiedy zaliczyłeś pierwszą bójkę na ulicy?
Artur Szpilka: Od małego się lałem. Biłem się nawet w przedszkolu! (śmiech). W podstawówce to już były normalne bitki, walka o dominację. Z reguły wystarczała jedna bitka, ale parę walk przegrałem. Tylko że miałem taki zwyczaj, że wynik wszystkich walk zapisywałem w zeszycie. Do tej pory mam to gdzieś w domu! Na ponad sto walk cztery przegrałem. Ale później, jak trochę podrosłem, wyłapałem tych wszystkich chłopaczków. Przychodziłem do gościa, pytałem go, czy pamięta naszą poprzednią bitkę i plomba. W ten sposób wyrównałem rachunki, teraz w zeszycie wszystkie walki są „na plus”.
CKM: Kogo chciałbyś dorwać z polskich bokserów, w ringu, rzecz jasna?
Artur Szpilka: Jak tylko coś powiem, to zaraz rozpęta się burza komentarzy... Nie żywię do nikogo nienawiści. Z każdym chciałbym walczyć, by udowodnić, że jestem najlepszy. Z każdym, oprócz mojego kolegi Andrzeja Wawrzyka, który jest w moim teamie. Znamy się od dziecka i jego nie mógłbym lać po gębie.
CKM: Masz jakiś sportowy biznesplan w głowie? Mistrz świata za pięć lat, potem taniec z gwiazdami i Rajd Dakar...
Artur Szpilka: Nie wybiegam myślami tak daleko w przyszłość. Liczę na mistrza świata i nie za pięć lat, a wcześniej. Biznesplanu nie mam. Sam widzisz, jak to się toczy: wyszedłem z więzienia i nagle kariera nabrała przyspieszenia. Ludziom podoba się mój styl, mówią, że jest widowiskowy, kibice lubią oglądać moje walki.
CKM: Andrzej Gołota narzekał niedawno w rozmowie z CKM, że obecnie w wadze ciężkiej nie ma wielkich pieniędzy. To po co dzisiaj boksować?
Artur Szpilka: Na razie nie mam gwiazdorskich stawek. Ale jedno jest pewne: w boksie zarabiają tylko najlepsi. Nie wystarczy być mistrzem świata, trzeba jeszcze odnajdywać się w świecie mediów. Dlatego na przykład Floyd Mayweather jr. za walkę dostaje pięćdziesiąt milionów dolarów. I to są megapieniądze. Liczę, że do takich kwot kiedyś dojdę.
CKM: Droga do wielkich pieniędzy w wadze ciężkiej wiedzie po trupach braci Kliczków...
Artur Szpilka: Powtarzam często, że waga ciężka odżyje dopiero wtedy, gdy bracia Kliczko odejdą. Zarabiają dużo, ale nie reprezentują stylu widowiskowego. Każdy, kto z nimi walczy, wie, że czeka go nudna walka. Jak będą na emeryturze, karierę zacznie robić David Haye i inni bokserzy, którzy walczą tak, że nigdy nie wiadomo, co wydarzy się na ringu. I dzięki takim wariatom jak Haye czy Chisora boks jest widowiskowy. I tak będzie wyglądała waga ciężka, gdy w końcu odejdą bracia Kliczko...
CKM: Stawiamy dolary przeciw orzechom, że przynajmniej jednego z Ukraińców na zasłużoną emeryturę potężnym lewym prostym odeśle Artur Szpilka!