Skoczek na dachu

Dach wieżowca w Warszawie, czubek masztu radiowego w Wielkopolsce, szczyt góry w Tatrach – nie ma takiego miejsca, z którego nie skoczy ze spadochronem ekstremalny Olek Domalewski.

Skoczek na dachu

Co robisz, kiedy jesteś na dachu budynku i szykujesz się do skoku? -Patrzę w dół i sprawdzam, czy akurat nikt nie idzie pode mną. -Po co? Przecież lądujesz kilkadziesiąt albo nawet kilkaset metrów dalej. -Tak, ale jeśli spadochron mi się nie otworzy, to runę w dół i zginę na miejscu. Nie chcę przy tym na kogoś spaść i jego też zabić. Olek Domalewski, z zawodu informatyk, ma 27 lat, piękną żonę i wyrozumiałego szefa. Czyli wszystko, czego facetowi w życiu potrzeba. A jednak zamiast cieszyć się tym, co ma, przy każdej okazji zostawia kobietę, pracę, szefa i idzie skakać ze spadochronem. Ale nie z samolotów - to by było zbyt proste! Olek Domalewski jest najbardziej doświadczonym skoczkiem B.A.S.E. w Polsce. Mówiąc krótko - wspina się na czubki wieżowców, dźwigów, tam, mostów, skałek i... rzuca się w przepaść.

WITAJCIE W BAZIE
B.A.S.E. to angielski akronim od czterech słów: Building (budynek), Antenna (antena), Span (przęsło mostu) oraz Earth (ziemia). Każda z tych literek opisuje miejsca, z których można wykonać skok ze spadochronem. Lot z prędkością dochodzącą do 180 km/h trwa raptem kilka, najwyżej kilkadziesiąt sekund. Odbywa się tak blisko obiektu, że można się z nim zderzyć przy najmniejszym błędzie. Wysokości są ekstremalnie małe - skoczek nie zabiera ze sobą zapasowego spadochronu, bo i tak nie miałby czasu, żeby go otworzyć. Z tych powodów B.A.S.E. jest najbardziej niebezpieczną odmianą skoków spadochronowych. Na całym świecie odważyło się ten sport regularnie uprawiać zaledwie 2-3 tysiące ludzi. 116 z nich już nie żyje.

UPADEK
Olek Domalewski drapie się lewą ręką w zarośniętą brodę. Od kilku tygodni nie może się golić, bo prawą rękę ma w gipsie. -W sierpniu 2007 r. skakałem z 300-metrowej wieży telewizyjnej w Kuala Lumpur w Malezji. Było pochmurno i wiał silny wiatr. Przy lądowaniu zniosło mnie na drzewo. Wpierw zawisłem w gałęziach, potem walnąłem w ziemię z wysokości 6-7 metrów - opowiada.Efekt: złamana w nadgarstku ręka, obite nerki, nadwerężony kręgosłup i szyja oraz wyłączenie ze skoków na kilka miesięcy. -I tak miałem szczęście. Jakbym z tego drzewa zleciał głową w dół, prawie na pewno złamałbym kręgosłup -mówi Olek i z uśmiechem dodaje, że w ciągu paru godzin spędzonych na ostrym dyżurze w malezyjskim szpitalu dowieziono tam jeszcze kilku połamanych basejumperów.

TEN PIERWSZY RAZ

Ekstremalną przygodę z B.A.S.E. rozpoczął od „zwykłych” skoków spadochronowych. Z lecącego samolotu wysiadł ponad 700 razy. Dopiero w lecie 2005 roku zdecydował się na skoki z różnych obiektów. -Początkujący basejumper ma dwa sposoby, żeby zacząć skakać. Znaleźć mentora, czyli doświadczonego zawodnika, który zdradzi mu tajniki tego sportu, albo zapisać się na jeden z kursów organizowanych gdzieś na świecie - tłumaczy Olek. Ponieważ w Polsce mentorów nie było, zdecydował się na szkolenie na norweskim fiordzie Lysebotn. Swój pierwszy skok - z 1000-metrowego klifu do morza - oddał w towarzystwie Darcy’ego Zoitsasa, doświadczonego basejumpera z Australii. Nigdy nie zapomnę, jak po lądowaniu Darcy podał mi zimne piwo prosto z fiordu. Wracając łódką, opijaliśmy mój pierwszy skok - wspomina Domalewski. Miesiąc później Darcy już nie żył. Spadochron otworzył mu się za nisko.

Sonda

Twój najsłynniejszy skok


CZTERY LITERY
Prawdziwym basejumperem zostaje się dopiero po oddaniu skoków ze wszystkich czterech obiektów, które składają się na nazwę B.A.S.E. (czyli budynku, anteny, mostu i ziemi). Olkowi Domalewskiemu zaliczanie tych literek zajęło raptem trzy miesiące. Na oficjalnej światowej liście basejumperów otrzymał numer 1035. W ciągu kolejnych kilkunastu miesięcy zrobił ponad 200 skoków w Malezji, USA, Szwajcarii, Francji, Włoszech, Austrii, Chorwacji oraz, oczywiście, w Polsce. W krajowej kolekcji ma m.in. wysokie na 200-300 metrów maszty radiowe, 150-metrowe kominy fabryczne oraz dźwigi budowlane o wysokości ponad 100 metrów. Największym wyczynem są jednak skoki z wieżowców w Warszawie (gdzie się urodził) i Poznaniu (gdzie teraz mieszka). Lądował tam wprost na ulicach, które jego znajomi chwilowo blokowali przed przejeżdżającymi samochodami. Olek Domalewski najczęściej wraca na dach warszawskiego apartamentowca Babka Tower (95 metrów wysokości). To tutaj zdobył literkę „B” z nazwy B.A.S.E. I ten właśnie budynek nieoficjalnie przechrzcił na „House of Darcy” - ku pamięci przyjaciela, który podał mu piwo po pierwszym skoku w Norwegii.


Dodał(a): Mateusz Zieliński Środa 09.03.2011