Omdlenie skoczka na 3500 metrów

Scena z amatorskiej kamery niczym z filmu sensacyjnego: instruktor spadochronowy próbuje w powietrzu „dogonić” nieprzytomnego skoczka, który od 30 sekund wiruje bezwładnie w powietrzu. Wyskoczyli na 3 500 metrów, a ziemia zbliżała się z prędkością 200 km/h.
freefall-fail.jpg

Podczas ostatniego już etapu kursu freefall (swobodne spadanie) nad miasteczkiem Pinjarra w zachodniej Australii, Christopher Jones miał napad padaczkowy. Stracił przytomność na wysokości 3,5 km i spadał bezwładnie, przekręcony na plecy przez 30 sekund. Obok niego leciał instruktor Sheldon McFarlane, który nadzorował szkolenie adepta. Po próbie wykonania przez podopiecznego zwrotu w lewo, nauczyciel zauważył, że cały proces nie przebiega tak, jak powinien.

Christopher spadał plecami w dół, nie dając znaków życia. Sheldon ruszył za nim. Przyjął odpowiednią pozycję, by dogonić kursanta. Gdy doleciał, pierwsza próba chwycenia nieprzytomnego nie powiodła się. Spróbował drugi raz:



Sheldon dotarł do Christophera na wysokości około 1 200 metrów i otworzył jego spadochron. Kursant odzyskał przytomność na 900 metrów od ziemi i wylądował bezpiecznie. Całość określił jako prawdopodobnie najstraszniejszy dzień swojego życia.

Po zdarzeniu okazało się, że Christopher ma padaczkę, która nieujawniana się u niego już od 4 lat. Prawdopodobnie dlatego lekarz wydał zaświadczenie o braku przeciwwskazań do skakania ze spadochronem. Z powodu swojej choroby Jones zrezygnował z marzenia o byciu pilotem. Substytutem miały być właśnie skoki. Szczęśliwiec musi teraz znaleźć nową pasję, bo postanowił, że nie będzie ryzykował kolejnych napadów.

Sheldon McFarlane wiedział, że spadochron dzięki elektronicznemu zabezpieczeniu otworzy się automatycznie na określonej wysokości, ale wolał mieć pewność, że to nastąpi.





Dodał(a): Kuba Borucki Wtorek 03.03.2015