Prawo pięści

Ciężki nokaut to najmniejsza kara dla faceta, który odważy się na walkę w klatce z najlepszymi na świecie

MMA

Zabij go! — wrzeszczy dziki tłum, wskazując na Ozzy’ego Haluka, 28—latka z Manchesteru. Facet leży bez życia na środku klatki. Brad „One Punch” Picket, jego przeciwnik, nie przerywa masakry. Londyńczyk bierze rozbieg, skacze w górę i obiema nogami ląduje na głowie Ozzy’ego. Amen. Kibice wiwatują na cześć nowego mistrza Wielkiej Brytanii w wadze piórkowej. Sanitariusze wpadają do klatki i wyciągają z niej nieprzytomnego Ozzy’ego. Wyjmują z ust ochraniacz na zęby, którym mógłby się udławić, i w pośpiechu wynoszą znokautowanego do karetki. Patrzę na to przerażony. Bo nie wiem, czy medycy nie wynoszą już trupa. 


KREW DLA MAS
— Czy miałby pan ochotę pojechać na londyńską galę Cage Rage 13 No Fear? — w środku jednego z nudnych, redakcyjnych dni telefon ze stacji Reality TV odrywa mnie od komputera. Co za pytanie!? Jasne, że mam! Cage Rage to cykl zawodów Mixed Marial Arts (MMA — mieszanych sztuk walki). Zasady są proste: dwóch gotowych pozabijać się kolesiów zamyka się w ośmiokątnej klatce. Styl, jakim walczą, nie ma znaczenia, sędzia zaś raczej nie powinien się wtrącać do rozgrywki. Pojedynki są szybkie, brutalne i krwawe trzy pięciominutowe rundy). To się ludziom podoba, dlatego transmisje telewizyjne biją rekordy oglądalności w Europie, USA, Brazylii i Japonii. Ograniczenia istnieją, ale jest ich niewiele: nie wolno bić z główki, atakować oczu, gryźć i uderzać w krtań. Można kopać leżącego? Pewnie! Sport narodził się w 2001 roku. Dzisiaj doświadczenie w Cage Rage jest najlepszą przepustką do formuły Pride, najsłynniejszego cyklu MMA, gdzie są większe pieniądze i więcej panienek. I gdzie nasz Paweł Nastula wziął już pierwsze baty. 

TESTOSTERON
Problemy techniczne na londyńskim Heathrow powodują, że przez pięć godzin tkwię w samolocie na płycie lotniska. Tylko brawura pędzącego na złamanie karku kierowcy sprawia, że na konferencję prasową oraz oficjalne ważenie zawodników w Wembley Conference Centre spóźniam się zaledwie kwadrans. Powietrze jest gęste od testosteronu. Zawodnicy z Brazylii i Anglii prowokują się nawzajem. Dochodzi do szarpaniny, a potem małej demolki sali. Na szczęście sytuacja zostaje w porę opanowana przez organizatorów i bez większych przeszkód 26 zabijaków może się zważyć i zaprezentować. — Masz tutaj facetów od jiujitsu i judo, ale są też fachowcy w tak egzotycznych sztukach walki, jak range fighting, pankration, luta vivre, combat submission wrestling, shootwrestling czy freestyle albo crazystyle — wyjaśnia mi Jane Wynyard z Reality TV, moja londyńska opiekunka. Tymczasem na scenie produkuje się czarnoskóry Brytyjczyk Jeremy „Bad Boy” Bailey. — Kocham brazylijskie vale tudo! Trenowałem je na ulicach najgorszej dzielnicy miasta Basingstoke. Dzięki temu dorzuciłem do swojego stylu kilka nowych, brudnych sztuczek — uśmiecha się niewinnie.

Sonda

Walka


MOTYWACJA 
Nigdy nie uwierzyłbyś, że „Bad Boy” to największy rzeźnik Cage Rage: wypielęgnowane dredy, delikatne dłonie, złota  biżuteria i modne ciuchy. Bardziej przypomina podrywacza z modnego klubu niż brutala. — Stary, trochę wyróżniasz się z tego tłumu brzydali — ryzykownie zagaduję Jeremy’ego. — Wiesz, bo ja tak naprawdę walczę dla panienek. Muszę dbać o wygląd — mruga okiem metroseksualny zabijaka, którego przeszłość kryje 10—letnią odsiadkę za pobicie. Panienki to chyba silna motywacja, bo facet nie przegrał jeszcze żadnej walki w Cage Rage. Innym zawodnikom przyświecają trochę inne cele. Potężny, wytatuowany Brazylijczyk o imieniu Evangelista i przydomku Cyborg wrzeszczy na całą salę po portugalsku: — Mam pierdoloną frajdę z rozpierdalania ryjów wszystkim jebanym ciotom, które wejdą mi w drogę. Powiem szczerze — chcę to zobaczyć! Na razie czeka mnie kolacja z przesympatyczną Jane i powrót do luksusowego hotelu w jeszcze bardziej luksusowej dzielnicy Notting Hill. Sąsiednia kamienica należy do Damona Albarna, lidera grup Blur i Gorillaz. Znalazłem się w dobrym towarzystwie. Plotka głosi, że artysta jest wielkim fanem walk w klatce...

CZEKAJĄC NA RZEŹ
Sobota, popołudnie. Przed nowoczesną halą Wembley Arena kotłują się tłumy fanów krwi na żywo. W sali dla VIP—ów, przy lampkach szampana Moët & Chandon, organizatorzy ustalają ostatnie szczegóły, brzuchaci biznesmeni w drogich garniturach rozmawiają o wielkich pieniądzach, wydekoltowane platynowe blondynki rozmawiają o brzuchatych biznesmenach, zaś potężni faceci jakby rodem z filmu „Przekręt” gadają o... Wolę nie wiedzieć, o czym dyskutują mięśniacy w skórzanych kurtkach i łańcuchach o grubości kciuka. — Cześć, Mike, gotowy na show? Nie siadaj zbyt blisko klatki, bo krew może ci pobrudzić koszulkę — zaczepia mnie James „The Colossus” Thompson, jeden z poznanych wczoraj zawodników (193 cm wzrostu, 125 kg żywego ciała). Przyjacielskie klepnięcie w plecy ręką wielkości wiejskiego bochna chleba sprawia, że na swoje miejsce za ponad 100 funtów (ok. 600 zł) docieram na bezdechu. 

CZY JEST NA SALI LEKARZ?
Do klatki wchodzi dwóch londyńczyków wagi ciężkiej: 33—letni Mark Beucannon i o 6 lat młodszy Kuljit „Asian Sensation” Degun. Metoda na sukces? Mark: „Mordercze dźwignie na ramię. Taki ból zmiękcza najtwardszych”. Kuljit: „Wysokie kopnięcia w głowę. To najkrótsza droga do nokautu”. Wygrywa ten pierwszy. Dobrze założona dźwignia niszczy Kuljita już w pierwszej rundzie. Kolejne walki też kończą się przed czasem. Trwają najwyżej kilkadziesiąt sekund. — Chyba będą musieli potroić liczbę sanitariuszy — przypuszcza siedząca za mną dama, widząc fatalny stan pokonanych. Typowany na „pewniaka” Jeremy Bailey szybko przegrywa z Deanem Brayem, brazylijski „Cyborg” Santos miażdży dumę Anglii, Darrena Little z Westcliffe. Kolejny ulubieniec publiczności, japoński zapaśnik Kyosuke Sasaki, zostaje zmieciony przez o głowę wyższego Marka Weira z Gloucester. — Fabio Piemonte z Brazylii, po znokautowaniu w pierwszej rundzie reprezentanta Holandii Melvina Manhoefa, zdobywa mistrzostwo świata wagi półciężkiej!— chrypi konferansjer. Holender dogorywa w klatce. Półprzytomny.

NO FEAR
Igrzyska trwają. Budzący grozę wśród zawodników i publiczności „The Colossus” Thompson wgniata w podłogę rodaka Andy’ego Costello, zwanego „The Rock”. Po północy rozgrywa się walka wieczoru. Brazylijczyk, Victor „Shaolin” Ribeiro, dzięki sztuczkom jiujitsu odbiera pas mistrza świata wagi lekkiej Jeanowi Silvie. Mój ulubieniec „Bad Boy”, choć pokonany, imponuje pogodą ducha. „To tylko sport” — pociesza siebie. Evangelista zaś triumfuje w swoim stylu: — Pokazałem, jak się rozpierdala ryje jebanym ciotom, które weszły mi w drogę. Koniec. Biznesmeni zabierają biuściaste blondynki do limuzyn, ja z kolei zamierzam tej nocy wyczynowo uprawiać mój ulubiony sport. Pub crawling. Po tym co zobaczyłem, niczego się już nie boję. Nawet piwa po 10 funtów za kufel.



Dodał(a): Michał Jośko Czwartek 03.11.2011