Bić się każdy może...

Kiedyś były tylko dodatkiem, który uzupełniał krajobraz sportów walki, ale od jakiegoś czasu są zjawiskiem, które działa na własnych prawach. Pojedynki celebrytów – mimo wielu kontrowersji – to teraźniejszość i przyszłość rozrywki. Projekt Fame MMA bije rekordy w internecie, ale telewizja nie składa broni w walce o widza.
iStock-868466578.jpg

Kłótnie i walki osób, które nie sa zawodowo związane ze sportem, to temat znany od zarania dziejów. W dzisiejszych czasach zyskał on medialna nazwę – freak fight. Pierwszym głośnym starciem tego typu była chyba walka Kaina z Ablem. W końcu kto to widział, by bracia tłukli się ze sobą na śmierć i życie?! Potem poszło już z górki – konflikty rozstrzygano nie tylko na pieści, ale także z wykorzystaniem mieczy, szabli, szpad i wreszcie pistoletów.

Powody bywały różne, ale najczęściej sprowadzały się do walki o honor. Epilog często bywał tragiczny – jak w przypadku Aleksandra Puszkina, który obronę czci zony przypłacił własnym życiem. Z czasem zaczęto w tym wszystkim szukać jakichś reguł. Na Wyspach Brytyjskich w XIX wieku pojawiły się zasady markiza Queensberry’ego.

W Polsce z kolei w 1919 roku pojawił się kodeks honorowy autorstwa Władysława Boziewicza, który regulował zasady odbywania pojedynków. Co pomyślałby Boziewicz, patrząc na Polskę sto lat później? Widząc trwająca 40 sekund
„walkę o honor” z udziałem Marcina Najmana prawdopodobnie tylko by się przeżegnał i w podskokach ruszył z powrotem do swoich czasów.

W dzisiejszych pojedynkach nie chodzi już o żadne wartości – liczą się głównie pieniądze. Ostatnie freak fighty sa najlepszym dowodem na to, że w tym wszystkim sam sport ma najmniejsze znaczenie – jeśli w ogóle jeszcze jakieś. Polska historia tego osobliwego zjawiska wymyka się jednoznacznej kategoryzacji.

Konfederacja Sztuk Walki (KSW) to organizacja, której udało się zaszczepić MMA w Polsce na szeroką skalę. Maciej Kawulski i Martin Lewandowski zaczynali od kameralnych gal stolikowych organizowanych w warszawskim pubie Champions w 2004 roku. Trzynaście lat później potrafili wypełnić Stadion Narodowy. Nie byłoby tego sukcesu bez ciężkiej pracy u podstaw, ale umiejętne wykorzystanie freak fightów również było nie bez znaczenia.

Zacznij od Najmana

Po raz pierwszy na szeroką skalę zetknęliśmy się z tym zjawiskiem w grudniu 2009 roku. Spotkanie Mariusza Pudzianowskiego z Marcinem Najmanem wydawało się wręcz absurdalnie niedorzeczne. Naprzeciwko stanęli były strongman i człowiek, który bez powodzenia próbował zrobić karierę jako pięściarz, ale był bardziej znany z występu w „Big Brotherze”.

Różniło ich wszystko – muskulatura 25 kg wagi na korzysc „Pudziana”, ale też to, ze z bliżej nieokreślonych względów jeden walczył w butach, a drugi bez. „Moja prawa pieść to śmierć, a lewej sam się boje. Najman na pewno mi nie ucieknie z ringu. To nie boks, można łapać za nogi” – przewidywał najsilniejszy człowiek świata. Okazało się, ze wcale nie musiał się specjalnie wysilać.

Pojedynek potrwał niespełna 45 sekund i bardziej przypominał brutalna uliczna napaść. Pudzianowski nie zabrał rywalowi telefonu i portfela, ale pozbawił go dumy i pewności siebie na jakieś dwa tygodnie. Na dłuższą metę Najman oczywiście nie stracił rezonu.

W kolejnych latach stał się tą brzydsza twarzą polskich freak fightów. Walczył z Przemysławem Saleta (poróżniła ich kobieta) i Robertem Burneika. Za każdym razem przegrywał, ale oczywiście nigdy ze swojej winy. Czasem winny był sędzia, innym razem pech i kontuzja. Po kolejnych wpadkach Najman w końcu wrócił do boksu, ale tam skompromitował się dwiema porażkami z anonimowym Rihardsem Bigisem. „Łotewski Rocky” dwukrotnie bił gospodarza na galach przez niego organizowanych.

Sam Najman w czerwcu 2019 roku dał się namówić na walkę z Pawłem „Trybsonem”
Trybałą. Konflikt z byłym uczestnikiem Warsaw Shore ciągnie się od lat. W 2017 roku obaj przerzucali się na konferencji prasowej uprzejmościami, ale też... słomka ptysiowa. Wtedy do pojedynku nie doszło, bo w ostatniej chwili ktoś uznał, ze obu dzieli zbyt duża różnica kilogramów. Teraz wątpliwości zniknęły. Duża w tym zasługa nowych realiów.

Patologia wkracza do gry

W 2019 roku freak fighty są juz zjawiskiem zupełnie innego rodzaju. W ostatnich miesiącach pojawiła się organizacja Fame MMA, która konfrontuje ze sobą najpopularniejszych patostreamerów, instagramerów i innych influencerów. Widzowie oglądają to na YouTubie w systemie pay-per-view, płacąc z reguły kilkanaście złotych. Zestawienia mają przede wszystkim budzić emocje.

Nikomu nie przeszkadza, że Marta Linkiewicz jest cięższa o kilkanaście kilogramów od Esmeraldy Godlewskiej – ważne, że show przekłada się na bicie kolejnych rekordów w liczbie odsłon. Środowisko zajmujące się MMA na poważnie długo patrzyło w tym kierunku z dezaprobata, ale stopniowo zaczyna się to zmieniać. Walki na Fame MMA komentuje były mistrz KSW – Marcin „Różal” Rózalski. Trzecią galę z trybun obserwował nawet Mateusz Borek. „Łatwo jest krytykować ten projekt, ale to po prostu biznes, który trafia w oczekiwania dzisiejszej publiczności.

Ktoś woli obejrzeć UFC i walki na poważnym poziomie, a ktoś inny, szukając rozgrywki, kieruje się innymi wartościami. Tak było, jest i będzie” – tłumaczył komentator Polsatu w rozmowie z CKM. Telewizja próbuje wiec nadążać za nowymi realiami – walka Trybsona z Najmanem zainaugurowała nowy projekt Free Fight Federation, który wygląda na telewizyjną odpowiedz na Fame MMA.

„Wolność w walce dla wszystkich. Nieważne, kim jesteś, kulturysta, tancerzem, strażakiem. Każdy ma prawo wejść do klatki i sprawdzić się w najtwardszej formule, jaka jest MMA” – przekonują organizatorzy. Pierwsza gala została pokazana w otwartym Polsacie, a z projektem związani są pomysłodawcy KSW, którzy z pewnych względów wola jednak działać w białych rękawiczkach.

Odgrzewany kotlet w postaci walki Najmana z Trybsonem zakończył się spektakularnym zwycięstwem tego drugiego. Cała walka trwała 40 sekund, a pokonany po wszystkim ogłosił definitywne zakończenie „kariery”. Wydarzenie przyciągnęło uwagę – oglądało je ponad 1,5 mln widzów. I wszystko wskazuje na to, że to dopiero początek.

Podczas gali zobaczyliśmy w akcji również Krystiana Pudzianowskiego, który do tej pory był znany głównie jako brat i zapiewajło Mariusza. „Większy” Pudzian zaczynał od freak fightów, ale szukał prawdziwego sportu w mieszanych sztukach walki i w kolejnych latach został jednym z głównych ambasadorów KSW. Jego poziom sportowy został kilkakrotnie zweryfikowany w starciu z solidnymi zawodnikami, a freak fighty zdarzały mu się sporadycznie. Pokonywał w nich miedzy innymi mocno otyłego byłego pięściarza Butterbeana i rapera Popka.

Twarde lądowanie Popka

Wejście do gry słynnego strongmana kompletnie zmieniło realia. Organizacja KSW działała od pięciu lat, ale wcześniej nie miała kogoś, kto potrafiłby przemówić do wyobraźni masowej widowni. Pudzianowskiemu to się udało. Na wyważeniu drzwi skorzystali kolejni – z Mamedem Chalidowem na czele. Wkrótce biznes zaczął prosperować na wszystkich polach i przeniósł się z otwartej anteny do systemu pay-per-view.

Okazało się, że widzowie chcą i potrafią płacić za rozrywkę na poziomie. Freak fighty oczywiscie nie znikneły – stały się ważna częścią krajobrazu mieszanych sztuk walki w Polsce. Konfrontacje zawodników wywodzących się z różnych dyscyplin pozwalały na spora improwizacje. Do oktagonu zawitał między innymi Robert Burneika ważący ponad 120 kilogramów internetowy celebryta, który zyskał popularność jako „Hardkorowy Koksu”. Choć karykaturalnie przerysowany kulturysta nie miał wcześniej doświadczenia w walce, to i tak nie miał problemów z pokonaniem Marcina Najmana.

Ten motyw zresztą stale powraca – jeśli ktoś chce się szybko wypromować w MMA, to droga wiodąca przez plecy samozwańczego „El Testosterona” okazuje się najszybsza. Trybson może podążyć tą samą ścieżką. A Najman, nazwany przez Trybsona „Oklepusem Kontuzjuszem”, być może da się namówić organizacji Fame MMA. Wcześniej długo na nową gwiazdę sportówwalki typowany był Popek. Były członek Firmy i Gangu Albanii przyciągał do MMA zwłaszcza młodzież. Bez niego prawdopodobnie nie byłoby kompletu widzów na Stadionie Narodowym, ale na dłuższą metę okazało się, że raperowi brakuje umiejętności, aby wygrywać
regularnie nawet same freak fighty.

Świat też chce się bić


Trend zabawy w sporty walki nie jest jednak wyłącznie polskim zjawiskiem. Youtuberzy zaczynają się bić na całym świecie i wychodzi im to całkiem nieźle – oczywiście jeśli chodzi o wyniki finansowe, bo poziom sportowy wciąż pozostawia wiele do życzenia. W sierpniu 2018 roku KSI i Logan Paul (obaj mają po kilkanaście milionów subskrybentów) spotkali się w ringu. Ich pojedynek w Manchester Arenie zakończył się remisem.W największej hali w Europie oglądało ich ponad 20 tysięcy widzów. Walkę promowano jako „największe wydarzenie w historii internetu”.

Wart 10 dolarów pakiet pay-per-view dotarł do nieco ponad miliona odbiorców. Łatwo więc policzyć, że internetowi celebryci mieli do podziału ponad 10 milionów dolarów. Do sprawy podeszli profesjonalnie – od razu dogadali się też na rewanż, do którego ma dojść w 2019 roku już w USA. W tej całej zabawie wiele rzeczy daje do
myślenia, ale jedna jest szczególnie istotna. Sporty walki wiążą się z ryzykiem uszczerbku na zdrowiu. Podczas drugiej gali Fame MMA starcie Rafonixa i Daniela Magicala – dyżurnych patostreamerów kraju – zakończyło się
makabryczną kontuzją tego drugiego.

Otwarte złamanie nogi obejrzała cała Polska, ale chyba nikomu nie dało to do myślenia. Gorszy epilog miało starcie youtubera z kulturystą w Singapurze. To był freak fight w pełnym znaczeniu tego słowa – momentami przypominał piątkową rozróbę pod remizą. Kulturysta przyjął serię mocnych uderzeń w głowę, ale „walka” została przerwana dopiero w drugiej rundzie. Po wszystkim pokonany zaczął narzekać na samopoczucie. Szybko trafił do szpitala, ale nie udało się go uratować. Zmarł kilka godzin po tym, jak zdążył zostać internetowym memem. Zdaje się jednak, że ten pociąg dopiero nabiera rozpędu. 


Na początku czerwca Justin Bieber na Twitterze wyzwał do walki w oktagonie... Toma Cruise’a. Nie znamy genezy konfliktu celebrytów, ale piosenkarz chce, by pojedynek zorganizował Dana White – szef organizacji UFC, która słynie ze stawiania na sport. Do akcji zdążył się już włączyć Conor McGregor, który chętnie doprowadzi do spotkania gwiazd. Wygląda na to, że freak fighty będą się rozwijać – oczywiście dopóki ludzie będą chcieli je oglądać.



Autor: Kacper Bartosiak

Tekst pochodzi z CKM nr 7 (251) Lipiec 2019. 




ZOBACZ TAKŻE: AKCJA NA PLATFORMIE 




Dodał(a): CKM / fot. iStock Piątek 25.10.2019