Życie pimpa

Wiesz, jak wygląda życie ludzi, których nazywa się stręczycielami, sutenerami, alfonsami albo pimpem? Przeczytaj naszą rozmowę z Mariuszem – człowiekiem, który siedzi w tej branży od sześciu lat. Prostytucja widziana od podszewki pimpa

prostytucja



CKM.PL: Na czym polega twoja praca?

Mariusz: Organizuję pracę dziewczynom – jestem ich opiekunem, menedżerem, specjalistą od PR-u, działem reklamy, marketingu i promocji.

CKM.PL: Nosisz w pracy puprurowe futro i masz wysadzany diamentami puchar?

M.: No niestety nie. Chociaż amerykański nurt pimp jest moim zdaniem naprawdę zabawny. Fajnie, że raperzy tacy jak Snoop Dogg albo 50 Cent wychwalają mój zawód, oddają szacun ciężkiej pracy stręczycieli. Wiesz, kusi mnie nawet, żeby kupić sobie „pimpowóz” – jakiegoś totalnie odjechanego i spływającego chromami lowridera na bazie Cadillaka z lat 70. Ale to byłoby głupie – w moim fachu nie powinienem aż tak rzucać się w oczy na ulicy.

CKM.PL: A jak wszystko się zaczęło? Są jakieś studia kształcące w tym kierunku?
M.: Tak – szkoła życia i uniwersytet uliczny (śmiech). W moim przypadku początki były standardowe: dawno temu byłem wyczynowym dżudoką. Dzięki temu załapałem pracę jako bramkarz w śląskich klubach nocnych i na dyskotekach. Tam podłapałem pewne kontakty, ktoś mnie zauważył... No i wszedłem do branży erotycznej.

CKM.PL: Bardzo brudnej branży, dodajmy.
M.: Upraszczasz! W mediach utrwalił się zły wizerunek tego środowiska – handel żywym towarem, zmuszanie do prostytucji, bicie, cięcie twarzy itp. Nie twierdzę, że tak się nie dzieje, ale to tylko pewna część tego świata, z którą nie mam nic wspólnego i nie będę o nim gadał. Nie chodzi o to, że się wybielam, ale to po prostu nie moja liga. Opiekuję się dziewczynami z nieco wyższej półki finansowej. Nie stoją na ulicy, nie puszczają się za grosze. Biorą kilkaset złotych za godzinę. Nikt nikogo tutaj do niczego nie zmusza. Żadna z nich nie pieprzy głupot, że zaczęła to robić, bo przymierała głodem. To raczej świetna metoda na życie jeśli laska ma niezły wygląd, lubi seks i jest na tyle wygodnicka, że nie chce naginać za grosze na kasie w supermarkecie. Tutaj, o ile tylko ma niezły tyłek i do tego głowę na karku, po kilku miesiącach może kupić sobie naprawdę niezłą furę, później mieszkanie za gotówkę. A po kilku latach założyć własną, legalną firmę. To je uzależnia, więc po prostu nie muszę w filmowym stylu straszyć ich brzytwą, bić i zastraszać.

CKM.PL: Mam uwierzyć, że jesteś takim dobrym wujciem?
M.: Wiadomo, że czasami muszę przemówić lasce do rozsądku – głównie chodzi o sytuacje, gdy ładuje się głęboko w dragi i traci kontakt z rzeczywistością. Ale to nie są moje niewolnice, do niczego ich nie zmuszam. Jeśli coś się nie podoba, po prostu fora ze dwora. Mam zbyt wiele na głowie, żeby jeszcze dokładać sobie obowiązków takich, jak lanie panienek. Mamy wspólnie zarabiać kasę, a nie męczyć się niepotrzebnie. I moje dziewczyny doskonale to rozumieją. W moim interesie jest to, żeby pracowało im się jak najlepiej, bo zadowolona diva to zadowolony klient, czyli duża kasa.

CKM.PL: Czy to jest praca, którą można lubić?
M: Pewnie. To niełatwy kawałek chleba, ale można znaleźć plusy. Głównie chodzi o dużą kasę i możliwość bzykania fajnych dziewczyn.

CKM.PL: A ile w ogóle kosztuje twoja opieka?
M.: Kasuję połowę zarobków z podstawowej stawki dziewczyn. Dodatkowa kasa – napiwki i dopłaty za specjalne wymagania zostają w jej kieszeni. Miesięcznie mam od 20 do 50 tys. zł z każdej „divy”. W tym momencie opiekuję się dwunastoma paniami. Każda to tzw. prywatka, czyli działa w osobnym mieszkaniu. I to jest przyszłość – klienci coraz bardziej wolą takie miejsca, zamiast agencji towarzyskich, w których bardziej się krępują. Ale wracając do kasy, to zaznaczam, że dużą część z moich zarobków muszę przeznaczać na „koszta operacyjne” – jak każdy w tej branży muszę opłacać się za święty spokój. Wiesz, o co mi chodzi... Żeby działać w tej branży, trzeba mieć „plecy” po obu stronach prawa, że tak powiem. A to kosztuje.

CKM.PL: A jak szukasz dziewczyn?
M.: Mam dobry kontakt z właścicielami klubów nocnych i dyskotek, przedstawiają mi potencjalne pracownice. Często dziewczyny, którymi się opiekuję przyprowadzają swoje koleżanki. No i nie zapominajmy o internecie – to prawdziwe błogosławieństwo dla mojej branży. Można tam nie tylko wyszukiwać nowe dziewczyny, ale też reklamować usługi już pracujących. Internetowe agencje fotomodelek, portale społecznościowe i serwisy randkowe – to jest żyła złota! Dziś tablet podpięty do internetu jest dla mnie tak samo ważnym narzędziem pracy jak pałka teleskopowa, którą dla bezpieczeństwa zawsze noszę przy sobie.

CKM.PL: Mam nadzieję, że używasz jej jednak rzadziej niż Wi-Fi?
M.: Zdecydowanie rzadziej. Zdarzają się agresywni klienci, ale to niewielki odsetek. Ale takie sytuacje to naprawdę rzadkość. Większość problemów potrafię rozwiązać sam, ale na wypadek grubszych borut mam zawsze pod telefonem kilku byczków i wsparcie pojawia się niemal natychmiast. Zdecydowana część interesów przebiega w miłej atmosferze a interwencje polegają na innej pomocy. Zdarzyło mi się chociażby wieźć dziewczynę na pogotowie, bo chciała zaimponować klientowi i zdecydowanie przesadziła z rozmiarem dildo, którym się zabawiała analnie. A ostatnio musiałem jechać do szpitala sto kilkadziesiąt kilometrów na godzinę w środku nocy, bo podczas ostrych zabaw sadomaso diva pierdyknęła go niechcący w oko ciężką klamrą od pasa. Ale wszystko skończyło się szczęśliwie, nikt nie miał pretensji.

CKM.PL: Klienci zawsze są zadowoleni?
M.: To podstawa w tym interesie! Jeśli chcesz zarabiać dużą kasę, nie możesz pozwolić sobie na jakieś tanie „burdelowe” akcje, typu okradania pijanych klientów itd. Tak się daleko nie zajedzie. Gość ma być zadowolony w 100 proc. Czasami klienci zamawiają jakieś imprezy tematyczne i organizuję im takie. Niedawno chcieli dużej biby, podczas której dziewczyny miałby być przebrane za czirliderki. No problem! Organizuję też wyjazdy – kilka miesięcy temu grupa korporacyjnych „białych kołnierzyków” z Anglii zażyczyła sobie seksualnych agrowczasów. Wynająłem całe gospodarstwo i przez trzy dni zabawiali się z grupą panienek we wiejskiej, ekologicznej atmosferze. Wiesz – seks na sianie i te rzeczy. Jednemu z nich udało się nawet odpalić traktor – zaczął bzykać panienkę na jadącym ciągniku. Skończyło się to tak, że wjechali do stawu. Na szczęście nikomu nie stała się krzywda. Angole byli zachwyceni, pokryli wszystkie straty. W tym biznesie kasa i zadowolenie to absolutna podstawa!

Drogi czytelniku: przypominamy, że czerpanie korzyści majątkowych z uprawiania prostytucji przez inną osobę jest w Polsce przestępstwem, podlegającym pod art. 204 § 2 Kodeksu Karnego i zdecydowanie nie popieramy takiego wyboru jako drogi zawodowej.

PRZECZYTAJ TAKŻE:
"Jestem uległą młodą k***ą...."

Seks-przyjaźń
Jazda płatna


Dodał(a): Wong Pythong Poniedziałek 12.12.2011