Jak równość zabija seks

Prawdziwym „majdanem” zakończyło się wieloletnie małżeństwo moich przyjaciół. Wrzaski, awantury, mordobicie, wizyty na pogotowiu ratunkowym tudzież interwencje policji – taki był finał związku, który uchodził bardzo długo za wzorcowy, jeden z najlepszych w moim środowisku.
stosunki męsko damskie
Był to bowiem związek partnerski, czyli taki, jaki lansują od lat postmodernistyczne psycholożki, dżenderyści i feministki. Wszystko polegało tu bowiem na nieziemskim szacunku i równouprawnieniu; nie było miejsca na preferowanie w jakiejkolwiek sprawie kobiety ani mężczyzny. Na przykład drinki gościom na przyjęciach podawała pani domu, podczas gdy jej partner krzątał się w fartuszku po kuchni, pichcąc pierogi ruskie lub barszcz ukraiński.

Nieraz widziałam go, jak czyścił kible, podczas gdy jego lepsza połowa leżała na wersalce, czytając gazetę. Nie ukrywam, że coś mi w tym nie pasowało i od dawna podejrzewałam, że ten politycznie poprawny związek jest sztuczny. Myślałam sobie, że oni chyba nic do siebie nie czują i rzadko uprawiają seks. I chodziło mi nie tylko o to, że nie mają dzieci. Nic nigdy między nimi nie iskrzyło, traktowali się nawzajem jak dyplomaci na raucie u sułtana Brunei. Brakowało sygnałów, że są sobą erotycznie zainteresowani. Moje podejrzenie, że ta idealna z pozoru para to pic na wodę i fotomontaż, potwierdziła nie tylko wiadomość, że się w atmosferze skandalu rozstali.

Sonda

Mógłbym zamieszkać z kobietą pod warunkiem, że:

Podejrzenia moje potwierdził również raport Amerykańskiego Towarzystwa Socjologicznego, zatytułowany „Równouprawnienie, obowiązki domowe i seks”. Wyniki wieloletnich badań mądrali z USA są druzgocące dla tych wszystkich, którzy upatrują w ideologii dżender, postmodernizmie oraz feminizmie ratunku dla ludzkości. Okazuje się bowiem, że natura, a szczególnie jej część odpowiedzialna za pociąg płciowy, równości nie znosi. Im bardziej mężczyźni spełniają żądania swoich kobiet i wypełniają wszelkie „niemęskie” obowiązki domowe, tym bardziej tracą na atrakcyjności seksualnej w oczach tychże pań. Na domiar złego facet, który poza wyniesieniem śmieci i umyciem samochodu ma jeszcze wyszorować kafelki w łazience oraz ugotować pomidorówkę, traci poczucie własnej wartości, czuje się gorszy, popada w depresję, obniża się jego libido  i może zostać impotentem!

Jednym słowem: im większe równouprawnienie w związku kobiety i mężczyzny, im bardziej partnerskie i zgodne panują między nimi układy, tym gorzej wyglądają ich sprawy łóżkowe. Najpierw spada częstotliwość zbliżeń seksualnych, potem seks zupełnie zanika i partnerzy zostają na abstynenckim lodzie lub lądują w łóżkach mniej lub bardziej przygodnych kochanków. Naukowcy twierdzą, że za taki stan rzeczy odpowiedzialne są geny, które np. z obawy przed kazirodztwem każą nam unikać stosunków płciowych z osobami o podobnym wyglądzie, zachowaniach i zamiłowaniach jak my. Ponadto okazuje się, że nawet takie mało istotne sprawy jak wysokość dochodów też przekładają się na seks, a co za tym idzie trwałość związku. Tam, gdzie kobieta zarabia więcej, częstotliwość kontaktów seksualnych jest niższa niż tam, gdzie większą pensję ma mężczyzna. Jak łatwo się domyślić, na brak zdrowego seksu nie narzekają jedynie ci, którzy żyją od lat w niepoprawnych politycznie związkach patriarchalnych; kobieta zajmuje się domem, kuchnią i dziećmi, a facet na rodzinę tylko zarabia. Niestety sytuacja ekonomiczna – i to nie tylko w USA – sprawia, że tak się dzieje coraz rzadziej. No cóż, wychodzi na to, że to całe równouprawnienie zaczyna wychodzić nam bokiem...               

Artykuł pochodzi z magazynu CKM 5/2014

Dodał(a): Ola Stern Poniedziałek 14.07.2014