Cztery koła polarne

Gdy zima zaatakowała Polskę z dziką furią, a mięczaki grzały się przy koksownikach lub na fejsbukowych forach, redaktor CKM ruszył na Podhale, by walczyć z mrozem w roadsterze!
KTM X-bow


Śnieg po kolana, termometr wskazuje minus 29°C – oto prawdziwe apogeum zimy w Tatrach. Tkwię jak bałwan na płycie lotniska w Nowym Targu i choć mam na sobie kilka warstw ciepłych ubrań, trzęsę się jak osika. Przestępuję z nogi na nogę i robię pajacyki. Wciąż zimno. Z pewnością pomoże gorąca kawa! Niestety, na tym mrozie nawet  gorący napój po chwili zamarza na kość. Chcecie znać powód, dla którego tak cierpię? To stojący niedaleko KTM X–Bow, czyli jeden z najdzikszych pojazdów, jakie stworzyła cywilizacja! Co prawda ten futurystyczny roadster nie ma dachu ani systemu ogrzewania, to jednak jest naprawdę gorącą maszyną. Mam nadzieję, że kilka kółek po lodowym torze na płycie nowotarskiego lotniska ogrzeje mnie niczym wskoczenie pod pierzynę z puszystą góralką i skonsumowanie tam z nią butelki śliwowicy. Inaczej raczej nie przeżyję testu umówionego pechowo na najzimniejszy chyba poranek zimy 2012 roku!

Masa na minusie
Austriaccy inżynierowie, którzy skonstruowali KTM X–Bow, mieli bzika na punkcie obniżenia jego masy: bazą tego wozu jest ważąca zaledwie 70 kg „wanna” z włókna węglowego (rozwiązanie przypominające konstrukcję bolidów F1). Do niej przymocowano szerokie koła, lekki dwulitrowy silnik od Audi i... niewiele więcej. Drzwi i szyby? Po co takie fanaberie? Symboliczna choćby przestrzeń bagażowa? Nein! System kontroli trakcji czy ABS? W życiu. Ba! W KTM–ie nie znajdziesz nawet... foteli jako takich. Kierowca i pasażer siedzą po prostu na kawałkach pianki przymocowanej do wyprofilowanego wnętrza kokpitu. Wszystkie te zabiegi pozwoliły obniżyć wagę KTM do ok. 800 kg. Dzięki temu ów pojazd, posiadający tylko 240 KM mocy i 310 Nm momentu obrotowego, ma stosunek  mocy do masy 0,31 KM/kg i pierwszą setkę osiąga w 3,9 s. To wartości plasujące go w ekskluzywnym gronie wyczynowych maszyn, które bezproblemowo zostawią za sobą większość Porsche, Ferrari czy Lamborghini. Czerwienię się wręcz ze wstydu, gdy uświadamiam sobie,  że wsiadając do niego, dołożę ponad 90 kg masy. Żałuję, że przed tą przejażdżką nie zapisałem się na konsultacje u austriackich dietetyków.

Runda pierwsza
Na początek postanawiam stanąć naprzeciwko X–Bowa, przyjąć groźną pozę i wzbudzić u niego respekt. Dłuższą chwilę mierzymy się wzrokiem niczym bokserzy przed walką. Wóz wciąż patrzy na mnie naprawdę hardo. Bezczelnie łypie swoimi soczewkowymi reflektorami. Widać, że to prawdziwy twardziel. Odpinam zdejmowaną kierownicę (to świetna sprawa, naprawdę ułatwia wchodzenie i wychodzenie z bolidu), wciskam się do wnętrza. Zapinam ciasno czteropunktową uprząż. Dopasowuję do swego wzrostu położenie pedałów gazu, sprzęgła i hamulca (jako że nie ma tu fotela, dokonuje się tego, przesuwając... fragment podłogi). Ciało przeszywają mi wibracje centralnie umieszczonego silnika TFSI pracującego tuż za moimi plecami. Może to zresztą dreszcze z powodu ekstremalnego mrozu? Czas złapać za koszmarnie wyprofilowany śliski lewarek sześciobiegowego „manuala”, wbić jedynkę i sprawdzić, jak to monstrum, skonstruowane z myślą o kosmicznej przyczepności na asfaltowych torach, poradzi sobie na lodzie i śniegu.

Walka z maszyną
Wóz wyrywa do przodu energicznie niczym ceper uciekający w panice przed wściekłym góralem uzbrojonym w ciupagę. Z niepokojem wyczekuję pierwszego zakrętu. W tym egzemplarzu przednie opony wyposażono w specjalne kolce. Natomiast tylne napędzane koła są ich pozbawione. Cóż to oznacza? Nadsterowność, która nie śniła się filozofom. Przemierzanie każdego milimetra śliskiego toru wymaga od kierowcy bycia twardzielem na miarę Michaela Schumachera w szczytowej formie. Oraz skupienia i czujności godnych kontrolera lotów z portu Wiedeń Schwechat.

Strach-ludzka rzecz
Nie będę nawet udawał nieustraszonego chojraka – uwierzcie, że szybka jazda w tych warunkach to naprawdę przerażające doznanie. Na szczęście ten wóz ma fascynujące właściwości jezdne: jest rewelacyjnie wyważony i ma genialnie dostrojone zawieszenie. Dziękuję też Bogu, że mój KTM ma opcjonalną szperę, czyli mechaniczny dyferencjał. Przetrwać pomaga też perfekcyjnie dopracowana aerodynamika, dość powiedzieć, że aerodynamiczny docisk wynosi tu 48 kg przy prędkości 100 km/h, by przy 200 km/h podskoczyć do 193 kg! To jak dzięki temu rozbudowanemu systemowi spojlerów przysysa się do podłoża, naprawdę się czuje. Tak jak i mróz, który ciągnie od zlodowaciałego lotniska i mrozi mi pupę.

Gorący finisz
Czas zatrzymać pojazd i ukoić nerwy Termometr KTM–a wskazuje wprawdzie –18°C, a jednak po tej jeździe jest mi wręcz gorąco. Gaszę silnik, odpinam kierownicę i zabieram ze sobą. To nie jest tylko doskonałe zabezpieczenie antykradzieżowe – ta wyczynowa „kiera” będzie wyglądać rewelacyjnie, gdy po wejściu do lokalu położę ją nonszalancko na barze i zamówię solidną szklankę śliwowicy (sprzedawaną spod baru), by uczcić nią najzimniejszy test w dziejach CKM–uA więc zdrowie Tatr i Austriaków!


Odpicuj swoją furę!

Dodał(a): Michał Jośko Wtorek 14.08.2012