Buhaj na sterydach

Czy samochód może być skutecznym narzędziem darwinowskiej selekcji naturalnej? Oczywiście, pod warunkiem, że jest to Lamborghini z napędem na tylne koła.!

Buhaj na sterydach


Kluczyk do zwykłego standardowego Hyundaia jest z pewnością bardziej efektowny od tego, który właśnie trzymam w ręku – bo ma ciekawszy kształt i więcej przycisków. Ale przecież liczy się tylko to, że niepozorny czarny kluczyk daje mi wstęp na fotel kierowcy Lamborghini Gallardo zmodyfikowanego na tylnonapędówkę, a więc przeznaczonego tylko i wyłącznie dla szaleńców ze skłonnościami samobójczymi. Otwieram drzwi czającego się na asfalcie zielonego potwora. Zaledwie kilka sekund poświęcam na kontemplację gustownie urządzonego wnętrza z ciemnymi skórami przeszytymi zieloną nicią. Szkoda czasu! Przekręcam kluczyk, niech zabrzmią anielskie trąby! Chcesz wiedzieć, do czego można porównać wrażenia dźwiękowe towarzyszące odpaleniu centralnego silnika V10 o mocy 520 KM? A więc znajdź ogromnego niesympatycznego buhaja i znienacka włóż mu od tyłu gigantyczny termometr... Silnik gniewnie prycha, żeby po chwili przejść w obłąkańczy bulgot, dodatkowo podkręcony ekstremalnym wydechem firmy Tubi Sports. Na plecach i pośladkach czuję seksowne wibracje centralnie umieszczonego motoru. Za chwilę podniecą mnie zbyt mocno! A więc jedynka, gaz do oporu i jazda, do przodu! Mikroskopijny uślizg i zryw na wprost. O, właśnie taaak! Potęga! Pierwszą setkę na liczniku widzę po niecałych czterech sekundach. W miarę wzrostu szybkości rośnie też uczucie błogości na mojej twarzy. Niesamowita wręcz maszyna!

CZTERY NOGI BYKA
Oprócz słynnego symbolu byka na masce znakiem rozpoznawczym samochodów Lamborghini jest także napęd na cztery koła. Zachwyca się nim bez umiaru zdecydowana większość miłośników włoskiej marki, ale ja od lat należę do tajnej loży szaleńców, którzy tego nie rozumieją. Owszem, jeśli masz w zwyczaju podjeżdżać swoim Lambo po bułki do sklepu w deszczu lub śniegu, docenisz jego stabilność 4x4. Jeżeli jednak chcesz ostro zaszaleć na torze, taki napęd tylko przeszkodzi ci w zabawie. Czteronapędowe pojazdy z logo wściekłego byka są stabilne i neutralne niczym Szwajcaria i aż nazbyt idealne w swoim perfekcyjnym wżeraniu się w asfalt. Ktoś taki jak ja, czyli kochający anarchię i nieprzewidywalność potomek Sarmatów, może wręcz zasnąć za kółkiem tego auta! Supersamochody powinny mieć zdecydowanie dziki tylny napęd i kropka!

HOŁD DLA HEROSA
Na szczęście we włoskiej firmie dobrze wiedzą o istnieniu takich malkontentów, jak ja. Z myślą o nich w 2009 roku powstała limitowana edycja modelu Gallardo o symbolu LP 550–2 Valentino Balboni. Główna modyfikacja polegała właśnie na zabraniu mu napędu na cztery koła! Dzięki temu LP 550–2 nosi na sobie znamię kultowego modelu Countach z roku 1974, najbardziej narowistego Lambo w historii. Co więcej, bolid zadedykowano Valentino Balboniemu, człowiekowi, który, począwszy od lat 70. ub. wieku, przez cztery dekady pełnił funkcję kierowcy testowego Lamborghini. Bez jego skłonności do igrania ze  śmiercią za kierownicą kolejnych prototypów nie powstałyby dopracowane wersje finalne tych sportowych bestii. Gallardo LP 550–2 kosztuje ponad 640 tys. zł (80 tys. więcej niż wersja seryjna), ale powstało ledwie 250 egzemplarzy, więc mało kto ma szczęście nim poszaleć. A co mają zrobić właściciele standardowego Gallardo z napędem 4x4, którzy są miłośnikami tylnego napędu? Mogą np. skorzystać z pomocy specjalistów, takich jak amerykańska firma Beverly Hills Lamborghini. To tam za 45 tys. zł przerobiono na tylnonapędówkę zjadliwie zielony wóz z Warszawy, którym właśnie pokonuję kolejny zakręt na torze wyścigowym na lotnisku w Nowym Mieście nad Pilicą.

Sonda

Jaki masz kolor samochodu?


ZMIANY, ZMIANY
Moje Lambo jest wyposażone w bezsprzęgłową skrzynię biegów e–Gear. Przełożenia zmieniam za pomocą manetek, niestety zamontowanych na kolumnie kierownicy, a nie na samym kole. Dlatego nie obracają się razem z nim i muszę przyzwyczaić się do nieco utrudnionej zmiany przełożeń na ciasnych zakrętach. Ale na tym kończą się minusy e–Gear. Same biegi zmieniają się bowiem niesamowicie szybko i precyzyjnie. Do wyboru są trzy tryby pracy – od pełnego automatu ciekawszy jest półautomat, w którym kierowca zmienia przełożenia, ale po wkręceniu na odpowiednie obroty to skrzynia zwiększa lub redukuje bieg. Wisienką na torcie jest jednak ustawienie, które daje najwięcej hardkorowej frajdy w starym stylu: silnik kręcę aż do odcięcia i do tego sam o wszystkim decyduję, komputer nie wtrąca się. Naprawdę, o dniu, w którym inżynierowie skonstruowali e–Gear, powinno nauczać się na lekcjach historii. Ta opcjonalna przyjemność kosztuje wprawdzie 50 tys. zł, ale to pieniądze doskonale wydane na szczęście. A ono przecież jest bezcenne!

CHWAŁA ZUCHWAŁYM
Kilka przejazdów po torze porządnie rozgrzewa i mnie, i maszynę. Poznaję zakręty, staram się zapamiętać każdą nierówność nawierzchni. Na razie wszystko z włączonym systemem kontroli trakcji. Ot, wspaniały relaks za kółkiem. Dopiero przed szybkim wejściem w pierwszy szybki zakręt bez wsparcia elektroniki skupiam się niczym kontroler ruchu lotniczego sprowadzający do lądowania Airbusa A380. Oto bowiem nadchodzi chwila prawdy – jak zachowa się Lambo z mocą pół tysiąca koni przenoszonych wyłącznie na tylną oś? Dzięki zmianom w napędzie to auto prowadzi się całkiem inaczej niż zwykłe Lambo – koło kierownicy kręci się łatwiej i lepiej komunikuje z przednimi kołami. Czuję też brak ważącego ponad 30 kg przedniego napędu. Zwykle gdy w zakręt wejdziesz za szybko, Lambo ma skłonność do podsterowności. W LP 550–2 nie ma po niej najmniejszego śladu! Jak na supersamochód przystało, zielone monstrum w skrajnych sytuacjach zaczyna być nadsterowne. O! Właśnie czuję, że znów próbuje mnie wyprzedzić tył samochodu! Zachowuję zimną krew, ufając niesamowitemu zawieszeniu, układowi kierowniczemu i oponom. Samochód jest nerwowy jak na superwóz przystało, daje się okiełznać wyłącznie twardą i zdecydowaną, ale też spokojną ręką. Wystarczy precyzyjna kontra i mikroskopijne korekty za pomocą pedału gazu, a przez ciasne łuki przechodzę z nieprawdopodobną prędkością, sycąc się seksownym piskiem gum. Po jakimś czasie zbytnio ufam tej maszynie, prawie zapominam, że to wciąż ekstremalna bestia z genami Lamborghini Countacha! Czyha na każdy mój błąd i zrobi wszystko, by zabić mnie z zimną krwią. Wiem,  że słabeusze za jego kierownicą nie przetrwają... Ale mnie uczynił najszczęśliwszym mężczyzną w tej galaktyce!

ID galerii:98


Dodał(a): Michał Jośko Czwartek 10.03.2011