Zbrodnia (prawie) doskonała
Dwóch bydgoskich żulików próbowało ukraść kega z okolicznej knajpy. Gdy jednak jest się tak pijanym, że ledwo stoi się na nogach, to wyniesienie beczki kilka metrów od baru okazuje się zadaniem trudniejszym, niż ktokolwiek by przypuszczał…
To była perfekcyjnie zaplanowana kradzież. Panowie – nazwijmy ich umownie Mietek i Zbyszek – mieli plan opracowany w najdrobniejszych szczegółach. „Wchodzimy niepostrzeżenie do baru, łapiemy kega – każdy po jednej stronie – i w nogi, zanim ktoś nas przyłapie. Potem chowamy go w krzakach, wracamy po łup wieczorem i następny tydzień balujemy”.
I wszystko może poszłoby dobrze, ale niestety Miecio i Zbysiu zapomnieli o jednym, drobnym szczególe, który mocno utrudnił im pracę. Mianowicie, obaj byli na ostrej bani.
No więc po początkowym sukcesie, gdy żulik Mieczysław i żulik Zbigniew już wynieśli beczkę z baru, zasypywali ją trawą i widzieli siebie w roli królów życia, siedzących na tronie z kega pod okolicznym monopolowym i odganiających plebs próbujący dobrać się do ich płynnego złota i gdy już czuli w ustach smak ukochanego piwa, to właśnie wtedy cały plan wziął w łeb.
Okazało się, że panowie wszystko to robili pod czujnym okiem kamery i bydgoskich służb monitorujących miasto, które wezwały na miejsce patrol policji. Po przyjeździe mundurowi szybko odnaleźli misternie zakamuflowaną w trawie beczkę i – tu spora niespodzianka – jeszcze jedną beczkę, którą Mietek i Zbyszek widocznie wcześniej zdołali ukraść i ukryć.
Doprawdy, musimy przyznać, że ten drugi keg nas kompletnie zaskoczył i nigdy nie spodziewalibyśmy się po Mieczysławie i Zbigniewie takiej wprawy. Dlatego bijemy się w piersi i oddajemy chłopakom honor – nie tylko 2 promile we krwi ich zgubiły, ale przede wszystkim pazerność.