KOD MAFII
Louis Ferrante:
Trzymam się kilku żelaznych zasad. Po pierwsze – nigdy nie sypałem. To
kosztowało mnie wieloletnią odsiadkę, ale nie złamałem się. I wiem, że za to
szanują mnie ludzie w nowojorskiej mafii. Trzymanie języka za zębami wcale nie
jest dziś regułą. Zdarza się, że sypią nawet bossowie. Głowa rodziny Bonanno
poszedł na współpracę! Więc jeśli nie „strzelasz z ucha”, jesteś szanowany.
Opowiadam najczęściej o świecie, w którym żyją mafiosi i ich rodziny. Nie rozmawiam
o czynach, których dopuścili się ludzie mafii. Poza tym, choć zajmowałem się głównie
kradzieżami ciężarówek z towarem, popełniłem niemal wszystkie przestępstwa z
kodeksu karnego, poza morderstwem i gwałtem, ale wszystkie objęte są
przedawnieniem. Więc nawet gdybyś dziś poszedł na policję i powiedział, że
wspólnie obrobiliśmy jubilera, to nikt nie może mi nic zrobić. W Stanach Zjednoczonych
nie przedawnia się jedynie zarzut morderstwa, ale ja nigdy nikogo nie zamordowałem.
CKM: Dlaczego chciałeś trafić do mafii?
Louis Ferrante: Byłem na ulicy, kradłem i w pewnym sensie podziwiałem
ludzi z mafii. Każdy z nas chciał robić większe rzeczy, tak jak oni. Zwykli złodzieje to śmiecie, nikt się z nimi nie
liczy. Ale ludzie z mafii – to inny świat. Robią wielkie interesy, mają po
kilka dziewczyn, trzy domy, samochody, eleganckie ciuchy, zegarki za pięćdziesiąt
tysięcy dolarów. Jako nastolatek jesteś zbyt głupi, aby zrozumieć, że któregoś
dnia oni stracą to wszystko i wylądują w więzieniu na resztę życia. Dzisiaj widzę, że to była ślepa uliczka. Dziękuję nieustannie Opatrzności, że jestem tu, a nie za
kratami. Albo w grobie.
CKM: Jaka jest dzisiejsza mafia?
Louis Ferrante: Bardzo
wiele rzeczy się zmieniło. Przestał obowiązywać pewien kodeks honorowy. Gdy
pracowałem dla mafii, byłem gotów żyć według tych przykazań i umrzeć za nie.
Jeśli ludzie znikali lub ginęli, przyjmowałem, że złamali zasady i musieli za
to zapłacić, nawet jeśli byli moimi przyjaciółmi.
CKM: Przyjmowałeś znikanie przyjaciół wzruszeniem ramion, bo
tak musi być?
Louis Ferrante: Jeśli coś takiego dzieje się w rodzinie mafijnej,
nie zadaje się pytań. Jeśli je zadajesz, jesteś następny w kolejce. To jedna z
zasad rządzących życiem rodziny mafijnej, a jest ich wiele.
CKM: Na przykład?
Louis Ferrante: Nie romansujesz z żoną
innego mafiosa. Nie grozisz członkowi rodziny. Jeśli masz konflikt z członkiem
innej rodziny, nie możesz go rozwiązać przemocą. Musicie się spotkać i wyjaśnić sobie nieporozumienia. Zarobiłeś? Oddaj procent swoim
przełożonym. No i jedna z fundamentalnych zasad: nie wolno zabić niewinnej osoby.
Jeśli musisz kogoś sprzątnąć, czekasz, aż ta osoba znajdzie się na osobności.
Nowojorscy hitmeni, których znałem, a znałem wielu, nigdy nie strzelaliby w
miejscu publicznym, bez myślenia o konsekwencjach. Dlaczego? Bo zostaliby za to
zabici! Bossowie rodziny orzekliby: zabiłeś niewinną osobę, jesteś trupem. Tyle
że w Nowym Jorku coraz rzadziej przestrzega się zasad.
CKM: Dlaczego?
Louis
Ferrante: Dobre pytanie. Często wygrywa chciwość. Na przykład: prowadzimy razem
interes, który rocznie daje pięć milionów dolarów. Dzielimy się kasą, ale ja
chcę całość, więc zabijam cię i mam pięć baniek dla siebie. Lub chcę bzykać
twoją żonę, więc zlecam twoje zabójstwo. W chwili, gdy zrozumiałem, że kodeks
się skończył, to jakby ktoś uderzył mnie obuchem. Powiedziałem ludziom za
kratami: nie będę sypał, wszystko, co
zrobiłem, zrobiłem dlatego, że tego chciałem. Jestem gotów umrzeć w więzieniu.
Ale jeśli wyjdę na wolność, idę w swoją stronę. Zrozumieli to, bo nie znalazłem
się w programie ochrony świadków, odsiadywałem wyrok. Uszanowali to.
CKM: Czy można tak bezkarnie odejść z nowojorskiej mafii?
Louis Ferrante: Tak, ja odszedłem. Jeśli nie kłapiesz jęzorem, jeśli
odsiedziałeś swoje i nie poszedłeś na współpracę z policją, dadzą ci żyć. To
trochę jak przejście do rezerwy. John Gotti junior, syn Johna Gottiego,
zmarłego bossa rodziny Gambino, odszedł z mafii. A on był bossem! Gdyby mieli
rozprawiać się z tymi, którzy odchodzą, najpierw musieliby zdjąć tych
najważniejszych, zanim zajęliby się mną. Na razie jednak Gotti junior ma się
nieźle. Odsiedział sześć lat, a potem powiedział: pozwólcie mi odejść.
Mimo że był głową rodziny, musiał się
wytłumaczyć przed jej członkami, a oni mogli wydać na niego wyrok śmierci. Pozwolili mu jednak odejść. Mafiia,
jako organizacja, jest sprytna. Dlaczego miałaby zabijać ludzi, którzy jej nie
zaszkodzą? W czasach, gdy w mafii jest tylu donosicieli, lepiej skoncentrować
się na ich znalezieniu, bo to są ludzie, którzy mogą posłać mafiosów do więzienia.
CKM: Spotykasz się ze znajomymi ze starych czasów?
Louis
Ferrante: Nie. Po wyjściu z więzienia dostałem od kuratora listę trzystu osób,
z którymi nie mogę mieć kontaktu, bo po spotkaniu z nimi trafię natychmiast z
powrotem za kraty. Przez kilka pierwszych lat na wolności byłem nieustannie
obserwowany. Powiedziano mi wprost: jeśli zobaczymy, że na ulicy mijasz jednego
z facetów z listy, natychmiast lądujesz w więzieniu. Nie obchodzi nas, czy to przypadek,
czy nie.
CKM: Obserwowali cię całą dobę?
Louis Ferrante: Przez kilka
lat – tak. Mój ówczesny kurator, obecnie mój serdeczny przyjaciel, powiedział
mi kiedyś: przez pierwsze pół roku byłem gotów się założyć, że wsadzę cię z powrotem
do więzienia, bo byłem przekonany, że wrócisz do mafii. Dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi,
planujemy wspólne wakacje z rodzinami, czytamy te same książki... Wracając do
listy: miałem ją cały czas z tyłu głowy, bo niebezpieczne sytuacje zdarzały mi
się nieustannie. Kiedyś w restauracji przypadkowo wpadłem na Richiego Gottiego,
kuzyna Johna Gottiego. Richie strasznie się ucieszył, wyściskał mnie, ucałował
i pyta, co u mnie słychać. „W porządku”, odpowiadam, „ale nie mogę z tobą
rozmawiać, jesteś numerem szóstym na mojej liście”! Przejął się, powiedział, że
się nie gniewa. Natychmiast zadzwoniłem do swojego kuratora i wytłumaczyłem, że
to nie było planowane spotkanie. Lista przestała obowiązywać po trzech latach
od wyjścia z więzienia, ale nadal jej używam. Jeżeli spotykam na ulicy kogoś z
mafii, często powołuję się na nią, żeby
uniknąć dłuższej rozmowy.
CKM: Mafia chciałaby, żebyś wrócił?
Louis Ferrante: Na początku,
po moim wyjściu z więzienia – tak. Zapewniałem stały dopływ dużych ilości
gotówki, jak mogliby nie chcieć mnie z powrotem? Ale teraz już wiedzą, że jestem
innym człowiekiem. Richie Gotti miał dla mnie poważną ofertę dyskretnej pracy w
biznesie deweloperskim. Dwieście tysięcy dolarów rocznie bez konieczności
pokazywania się w biurze! Uprzejmie podziękowałem. Gdybym jednak odmówił mafii,
a potem po cichu zajął się kredytami „chwilówkami”, zakładami sportowymi czy
wymuszeniami, wtedy zostałbym zabity.
CKM: Ile ciężarówek ukradłeś w czasie swojej gangsterskiej
„kariery”?
Louis Ferrante: Zbyt wiele, bym mógł je policzyć.
CKM: Ile dałbyś radę ukraść, gdybyś nie był w mafii?
Louis
Ferrante: To nie tak. Wszystko, co zarobiłem, zyskałem wyłącznie dzięki swoim
staraniom. Mafia to parasol ochronny nad członkami rodziny. Dzięki temu
znaczysz więcej i jesteś bezpieczny w sytuacjach, które mogłyby być groźne. Kiedyś
nieświadomie ukradłem ciężarówkę należącą do członka mafijnej rodziny Lucchese,
miał firmę przewozową. Facet wpadł w szał, chciał mnie zabić. Gdybym był nikim,
prawdopodobnie tak by się stało. Ale ponieważ byłem z Gambino, musiał spotkać
się ze mną i moim capo, czyli przełożonym, i wyjaśniliśmy sobie sprawę. Przeprosiłem,
powiedziałem, że nie chciałem go obrazić, nie wiedziałem, że to jego ciężarówka.
Na tym przykładzie widzisz, jak działa mafia w takich sytuacjach. On nie mógł
mnie zabić, bo byłem w mafii. Ja nie mogłem powiedzieć mu „spierdalaj”, bo
chodziło o szacunek.
CKM: A gdybyś nie był z Gambino?
Louis Ferrante: Najpierw
byłyby tortury, później śmierć, a potem moja głowa pozostawiona w widocznym
miejscu jako ostrzeżenie dla wszystkich lekkomyślnych kretynów, by nikt więcej
nie odważył się ukraść ciężarówki kogoś z rodziny Lucchese. Bycie w mafii
uratowało mi życie. W więzieniu uświadomiłem sobie, że to nie mafia czyniła
mnie silnym. To ja czyniłem ich silnymi.
CKM: Za swoje przestępstwa dostałeś wyrok trzynastu lat.
Przeszedłeś w więzieniu niezwykłą przemianę...
Louis Ferrante: Wątpliwości
pojawiły się, jeszcze zanim trafiłem za kraty. Ale dopiero w więzieniu zrozumiałem
kilka bardzo ważnych rzeczy. Któregoś dnia, gdy siedziałem w izolatce za coś,
czego nie zrobiłem, strażnik powiedział słowa, które mną wstrząsnęły: jesteś
jak zwierzę w zoo. Miał rację, byłem zwierzęciem. Po wyjściu z izolatki
skontaktowałem się z Grubym George’em prowadzącym klub dla mafiosów we włoskiej
dzielnicy na Manhattanie. Miał na ciele tatuaże z cytatami z Biblii, więc założyłem,
że musiał w życiu przeczytać przynajmniej tę książkę. Poprosiłem go, żeby
przysłał mi coś do czytania. Myślał, że chodzi mi o pornografię. No bo po co
chłopakowi z mafii poważna literatura? Powiedziałem, że chcę coś do czytania.
Przysłał mi „Mein Kampf”, biografię Napoleona i „O wojnie galijskiej” Juliusza
Cezara. Zacząłem czytać, ale szło mi fatalnie, bo nigdy wcześniej nie przeczytałem
żadnej książki! Nie znałem wielu słów, gubiłem się w zdaniach złożonych, ale nie
poddawałem się. Z czasem pokochałem czytanie i zacząłem pochłaniać książki – od
Plutarcha i Platona aż po literaturę współczesną. Nadal bardzo lubię czytać. Nigdy
bym się o tym nie przekonał, gdybym nie trafił za kraty.
CKM: Postanowiłeś w końcu sam pisać książki. Dlaczego?
Louis
Ferrante: Przed zakończeniem odsiadki kumple spod celi pytali mnie, co będę
robił na wolności. Odpowiadałem, że będę
pisarzem. A oni pokładali się ze śmiechu. Po wyjściu na wolność miałem gotową
grubą powieść o XIX–wiecznej Ameryce. Przez trzy lata próbowałem sprzedać ją
jakiemuś wydawnictwu, ale wszędzie mi odmawiano. Wszyscy mówili: napisz o swoim
życiu, ludzie chcą czytać o mafii. Po trzech latach bezczynności powiedziałem:
dość. Musiałem z czegoś żyć. Napisałem książkę o gangsterskim życiu i w ciągu
dwóch tygodni podpisałem sześciocyfrowy kontrakt. Kiedy o moich wspomnieniach
zrobiło się głośno, zadzwoniła do mnie Lorraine Bracco, doktor Melfi z „Rodziny
Soprano” i tym swoim chrypiącym głosem powiedziała: „Przeczytałam twoją książkę,
jest świetna. Chcę kupić prawa do ekranizacji”.
CKM: Kiedy pojawi się film na podstawie twoich wspomnień?
Louis Ferrante: Tego na razie nie wiem. Lorraine nie udało się przekonać
Hollywood do realizacji projektu, więc odkupiłem od niej prawa. Być może w przyszłości
ekranizacja jednak powstanie. Ale chciałbym, by odbyło się to przy moim udziale,
chcę mieć wpływ na ten film. To przecież moje życie, mam w głowie wszystkie
dialogi, zamykam oczy i widzę wszystkie spotkania, z Richiem Gottim, Johnem Gottim
juniorem...