Cyngle królowej
OPERACJA PEWNA ŚMIERĆ
Sierpień 2000 r. W Sierra Leone w zachodniej Afryce trwa wojna domowa. Oddział
Royal Irish Regiment przebywa tam z misją pokojową ONZ. Podczas patrolu w
dżungli 11 brytyjskich żołnierzy wpada w ręce rebeliantów zwanych West Side Boys.
To banda kilkuset dezerterów i gangsterów, którzy – choć stale pijani – nawet
na moment nie wypuszczają z rąk kałasznikowów ani wyrzutni ppanc. Tony Blair, premier
Wielkiej Brytanii, rozkazuje komandosom uwolnić porwanych. – Tego jeszcze nie
było! SAS prowadzi akcję ratunkową, a my udzielamy im wsparcia – mówi kapitan
Danny Mat-thews z 1. Batalionu Pułku Spadochronowego (za odwagę w tej akcji
dostanie Krzyż Wojskowy, wysokie angielskie odznaczenie).
Do Sierra Leone leci 50 komandosów SAS i 150 spadochroniarzy. Po negocjacjach – w zamian za jedzenie i telefon satelitarny – pięciu żołnierzy odzyskuje wolność. Pozostali traktowani są coraz gorzej. Zwiadowcy SAS idą na piechotę przez dżunglę, żeby po trzech dobach marszu założyć stanowiska obserwacyjne pół kilometra od bazy wroga. – Musisz być niewiarygodnie silny psychicznie, by przez wiele dni leżeć w jednym miejscu w dżungli, sikając do butelki, załatwiając się do torebki... – nie kryje podziwu Danny Matthews.
Dzięki zwiadowcom, zdjęciom satelitarnym oraz mapce narysowanej i przemyconej przez uwięzionych żołnierzy powstaje plan precyzyjnego ataku. Przed świtem 10 września 2000 roku trzy ogromne helikoptery CH–47 Chinook odrywają się od ziemi. W dwóch śmigłowcach siedzą komandosi SAS, którzy mają bezpośrednio uwolnić zakładników, w trzecim są spadochroniarze mający zaatakować baraki z trzema setkami rebeliantów. Rozpoczyna się „Operacja Barras”, nieoficjalnie zwana przez uczestniczących w niej żołnierzy „Operacją Pewna Śmierć”.
– Najgorszy scenariusz przewidywał, że któryś z Chinooków zostanie zestrzelony, jeszcze zanim doleci do celu. I zamiast uratować sześciu, zabije się 40 ludzi – przyznaje Danny Matthews.
Helikoptery dolatują bez przeszkód, ale tuż po desancie rozpoczyna się regularna bitwa. Rebelianci używają moździerzy. Komandosów wspierają śmigłowce szturmowe. Po tym, jak dowódca spadochroniarzy zostaje ciężko ranny, dowodzenie nad oddziałem przejmuje kapitan Danny Matthews.
Po przylocie drugiej grupy spadochroniarzy West Side Boys rzucają broń i uciekają do dżungli. Godzinę po rozpoczęciu akcji wszyscy uwolnieni żołnierze wskakują do Chinooka i odlatują w bezpieczne miejsce. Do pozostałych helikopterów komandosi SAS wciągają zabitego kolegę i kilkunastu rannych. Za nimi w płonącej wiosce pozostaje ok. 60 martwych rebeliantów. West Side Boys są zupełnie rozbici i nigdy już nie odzyskują swej siły. Wkrótce wojna domowa w Sierra Leone dobiega końca.
SZTURM NA AMBASADĘ
Ostatni dzień kwietnia 1980 roku. W centrum Londynu sześciu terrorystów opanowuje
ambasadę Iranu i bierze 26 zakładników. Napastnicy żądają autonomii dla jednej
z irańskich prowincji uwolnienia 91 towarzyszy zamkniętych w tamtejszych
więzieniach. Iran niemal natychmiast odmawia. Komandosi SAS dostają wezwanie do
akcji. – Chyba wszyscy myśleliśmy, że to fałszywy alarm. Nic się nie wydarzy,
posiedzimy tam kilka dni, policja będzie negocjować, w końcu napastnicy się poddadzą
i wrócimy – mówi komandos John McAleese (podczas szturmu wysadzi drzwi
balkonowe na 1. piętrze i wejdzie do płonącej ambasady).
Negocjacje z terrorystami trwają sześć dni. W tym czasie SAS
pracuje nad planem ataku. Pierwsza koncepcja zakłada wślizgnięcie się żołnierzy
w środku nocy przez świetlik w dachu i zastrzelenie śpiących wrogów z pistoletów z tłumikiem.
Jednak, choć SAS jest jednostką wojskową, w akcjach antyterrorystycznych we
własnym kraju musi przestrzegać procedur policyjnych. – A w Wielkiej Brytanii
nie można tak po prostu biegać z tłumikiem i zabijać ludzi... – żałuje komandos
Pete Winner (w czasie szturmu zastrzeli jednego terrorystę, ale z broni
maszynowej).
Sytuacja zmienia się dopiero wtedy, gdy ginie jeden z zakładników.
Rząd Wielkiej Brytanii uznaje oblężenie w środku Londynu za „operację wojskową”.
23 minuty po tym, jak napastnicy wyrzucają na ulicę ciało zabitego zakładnika,
SAS rozpoczyna szturm. Zgodnie z nowym planem w akcji uczestniczy pięć zespołów,
każdy złożony z czterech komandosów. Team 1 wdrapuje się na balkon na pierwszym
piętrze ambasady i wysadza okna. Zespoły 2 i 3 wyważają tylne drzwi, atakując
piwnice oraz parter budynku.
Drużyny 4 i 5 wjeżdżają do ambasady z dachu na linach przez świetlik i balkon na drugim piętrze. – Wszystko poszło nie tak – wzdycha Pete Winner. Tuż przed rozpoczęciem akcji jeden ze zjeżdżających na linie komandosów przypadkowo wybija nogą szybę i alarmuje terrorystów, a ci podpalają ambasadę. Inny żołnierz, Tak Takaveshi, zaplątuje się w linkę i zwisa bezradnie smażony przez wychodzące oknem płomienie. Kolejnemu komandosowi zacina się pistolet maszynowy Heckler & Koch MP5...
Mimo kłopotów szturm trwa tylko 11 minut. Ginie pięciu terrorystów, szósty jest aresztowany (na wolność wyjdzie w 2008 r.). Życie traci też jeden zakładnik, a kilku innych jest rannych. Komandosi SAS kończą akcję w komplecie.
PUSTYNNA BITWA
Lipiec 1972 r. Dziewięciu komandosów SAS przebywa z tajną misją w azjatyckim Omanie,
gdzie od kilku miesięcy pomagają walczyć z komunistyczną partyzantką. 19 lipca
rano wszyscy siedzą w „bazie”, czyli otoczonym workami piasku parterowym domu
na skraju pustynnego miasteczka Mirbat. – To już był koniec misji. Popijaliśmy piwko,
graliśmy w karty oraz odpoczywaliśmy – mówi komandos Tak Takaveshi (ten sam,
który kilka lat później zaplącze się w linkę w czasie szturmu na ambasadę Iranu
w Londynie). – Zaczęło się od trzech wystrzałów gdzieś w oddali – dodaje
komandos Austin „Fuzz” Hussey (podczas nadchodzącej bitwy zabije kilkunastu
ludzi).
Żołnierze wchodzą na dach bazy zobaczyć, co się dzieje. Przed atakiem powinna ich ostrzec wysunięta placówka omańskiej armii, zwana „Night Picket”. Ale żołnierze z „Night Picket” już nie żyją. Zamiast nich z pobliskich wzgórz schodzi tyralierą trzystu uzbrojonych po zęby komunistycznych partyzantów. – A nas jest jedynie dziewięciu. I mamy przesrane – trafnie zauważa Hussey.
Brytyjczycy z SAS mają w bazie tylko karabinki automatyczne
kal. 7,62 mm, jeden ckm kal. 12,7 mm i jeden lekki moździerz. Za mało, żeby się
obronić. Podczas gdy reszta zespołu strzela z dachu, jeden z żołnierzy biegnie
800 metrów do starej 25-funtowej armato-haubicy kal. 87,6 mm. Działo zazwyczaj obsługuje
3–4 ludzi. Teraz komandos wszystko robi sam: ładuje, celuje i co chwilę strzela,
masakrując nadciągających partyzantów. Gdy armata milknie, na pomoc biegnie Tak
Takaveshi.
Wkrótce i on dostaje kulkę. Choć jest ciężko ranny, walczy
dalej. Do działa biegnie dwóch kolejnych żołnierzy. – Gdy mówię, że leciały
kule, mam na myśli prawdziwą ścianę kul – tłumaczy Austin „Fuzz” Hussey. Jeden
z żołnierzy dobiega do armaty. Drugi nie. Po sześciu godzinach bitwy napastnicy
są już tylko kilka metrów od pozycji komandosów. Lada chwila zacznie się walka wręcz,
gdy... wreszcie nadlatują wezwane na pomoc omańskie myśliwce.
– Ryk odrzutowców i zrzucanych bomb to najpiękniejsza muzyka, jaką słyszałem w życiu – mówi Tak Takaveshi. Komunistyczni partyzanci w nieładzie wycofują się za wzgórza. W bitwie ginie prawie stu z nich. Komandosi SAS tracą dwóch zabitych. Ale w zamian zyskują wieczną chwałę.
Każdy kraj ma swój SAS. Tylko pod inną nazwą... ★ Austria – Jagdkommando ★ Francja – GIG ★ Izrael –
Sayeret Matkal ★ Meksyk – GAFE ★ Niemcy – KSK ★ Polska – GROM ★ Portugalia – Comandos ★ Rosja – Specnaz ★ USA – Delta ★ Włochy – GIS