Chris Kyle: PUNISHER

NAJLEPSZY SNAJPER W HISTORII AMERYKAŃSKIEJ ARMII ZABIERZE CIĘ W SAM ŚRODEK WOJNY W IRAKU. WITAMY W PIEKLE!

Chris-Kyle1.jpg

Diabeł z Ramadi, człowiek legenda, Punisher, najskuteczniejszy snajper na świecie, najniebezpieczniejszy człowiek w szeregach armii Stanów Zjednoczonych – Chris Kyle, strzelec wyborowy US Navy SEALs, zyskał wiele przydomków i na wszystkie zasłużył. W czasie czterech misji w Iraku w latach 2003–2009 zaliczono mu ponad sto pięćdziesiąt trafień, co czyni go najlepszym snajperem tej brutalnej wojny. Terroryści z Al-Kaidy wyznaczyli nagrodę w wysokości osiemdziesięciu tysięcy dolarów za jego głowę. W książce „Cel snajpera”, którą wydało w Polsce wydawnictwo Znak, z precyzją strzelca wyborowego opisuje okrutną wojenną rzeczywistość współczesnej wojny. Wspomina też epizod świetnej współpracy z operatorami GROM-u. Wybraliśmy dla ciebie fragmenty tej pasjonującej książki!

POCZĄTKI
Nie jestem najlepszym strzelcem na świecie. Nawet w mojej grupie na kursie SEALsów było mnóstwo gości lepszych ode mnie, a ja, za pierwszym razem, oblałem egzamin praktyczny, co mogło dla mnie oznaczać odejście ze szkolenia snajperskiego. Ostatecznie kurs ukończyłem sklasyfikowany mniej więcej w środku stawki. Tak się akurat złożyło, że chłopak, któremu przyznano tytuł „honor man”, czyli najlepszego w grupie, należał do mojego plutonu. Jednak nie miał tylu zaliczeń, ile udało się zdobyć mnie: częściowym wytłumaczeniem jest fakt, że na parę miesięcy został wysłany na Filipiny, podczas gdy ja byłem w Iraku. Do bycia skutecznym snajperem potrzeba umiejętności, ale również okazji. No i szczęścia.

Chris-Kyle2.jpgPIERWSZE TRAFIENIE

Znajdowaliśmy się na dachu budynku na skraju miasteczka, przez które mieli przejść marines. Śmierdziało jak w kanale ściekowym. – Nadchodzi piechota morska. Obserwuj – powiedział dowódca. W pobliżu nie było nikogo poza jakąś kobietą i dziećmi. Patrzyłem, jak zbliża się oddział naszych. Kiedy Amerykanie się ustawiali, kobieta wyjęła coś spod ubrania i pociągnęła za to. – To coś żółtego. Żółte i ma... – powiedziałem do szefa, opisując, co widzę. – To chiński granat – odparł dowódca. – Strzelaj. Zdejmij ten granat! – padł rozkaz. Pociągnąłem za spust. Kula wyleciała w lufy. Granat upadł. Kiedy wystrzeliłem po raz drugi, granat wybuchł. To był pierwszy raz, kiedy zabiłem kogoś z karabinu snajperskiego. A także pierwszy raz w Iraku, i jedyny, kiedy zabiłem kogoś innego niż biorącego udział w walce mężczyznę. Miałem obowiązek strzelić i nie żałuję tego. Ta kobieta i tak by zginęła. Ja tylko zadbałem o to, żeby nie zabrała ze sobą żadnego z marines.

KODEKS SNAJPERA
Kiedy oddaje się pierwszy strzał snajperski, z tyłu głowy pojawia się zawahanie: czy mogę zabić tego człowieka? Ale zasady użycia siły były jasne i nie miałem wątpliwości, że człowiek, którego widzę w celowniku, to wróg. Po pierwszym śmiertelnym strzale kolejne przychodzą łatwo. Nie muszę się przygotowywać psychicznie ani wykonywać żadnych myślowych zabiegów – patrzę przez celownik, naprowadzam siatkę celowniczą na cel i zabijam wroga, nim on zdąży zabić któregoś z moich ludzi. Pierwszego dnia zastrzeliłem trzech, a mój kolega Ray – dwóch. Nie można bać się strzelać.

Kiedy widzisz, że ktoś z ajdikiem (od angielskiego skrótu IED – Improvised Explosive Device, bomba domowej roboty) albo z karabinem zmierza w stronę oddziałów, które się osłania, powód do oddania strzału jest wyraźny. Zdarzało się jednak, że nie było to takie jednoznaczne. Każde potwierdzone zaliczenie (śmiertelne trafienie) miało swoją dokumentację, dowody i świadka. Miałem taką zasadę: jeśli uzasadnieniem miałoby być to, że uważam, iż cel zrobi coś złego, to nie było to jeszcze wystarczające uzasadnienie. Musiał już robić coś złego. Nawet stosując to ograniczenie, i tak miałem mnóstwo celów. Codziennie zaliczałem średnio dwa lub trzy trafienia, czasem mniej, a czasem więcej – a końca nie było widać.
Chris-Kyle3.jpg

DALEKIE STRZAŁY
Ludziom błędnie wydaje się, że snajperzy cały czas oddają niewiarygodnie długie strzały. Dystans zależy od sytuacji. W terenie miejskim będzie się i tak strzelać tylko na odległość od niespełna 200 do niespełna 400 metrów, bo w takiej odległości najczęściej są cele. Na otwartej przestrzeni strzały najczęściej oddaje się na dystansach od 700 do ponad 1000 metrów. Ktoś pytał mnie kiedyś, czy mam swoją ulubioną odległość. Odpowiedź jest prosta: im bliżej, tym lepiej. Inne błędne wyobrażenie na temat snajperów dotyczy tego, że zawsze jakoby celujemy w głowę. Prawie nigdy nie celuję w głowę, chyba że jestem całkowicie pewien, że trafię. A to zdarza się rzadko na polu bitwy. Celuję w okolice środka ciężkości – strzelam w środkową część ciała. Daje mi to znaczną pewność trafienia. Bez względu na to, gdzie trafię, cel pada.

DOTYK ŚMIERCI
Chris-Kyle2ksiazka.jpgDrzwi domu w Sadr City, dzielnicy Bagdadu, do którego zmierzaliśmy, były zabezpieczone metalową kratą. Wyrwaliśmy ją, wpadliśmy do domu i zaczęliśmy czyścić pomieszczenia. Wywiązała się strzelanina, a ściany budynku, w którym byliśmy, okazały się dość cienkie i nie były w stanie oprzeć się wystrzeliwanym w naszym kierunku pociskom z granatników RPG. Wychodzimy! Kiedy biegliśmy do pobliskiego budynku, rozpętało się piekło. Strzelano do nas z każdej strony! Jedna z kul trafiła w mój hełm. Oślepłem! Krew spływała mi po twarzy.

Sięgnąłem ręką w stronę głowy, a tu niespodzianka: głowa nadal była na miejscu, nietknięta. Kula trafiła w hełm, ale odbiła się od noktowizora i odrzuciła hełm do tyłu, poza tym jednak nie wyrządziła mi krzywdy. Kiedy osadziłem hełm z powrotem na głowie, gogle noktowizyjne opadły mi przed oczy, dzięki czemu znowu zobaczyłem obraz. Nie oślepłem! Parę sekund później dostałem w plecy. Pocisk obalił mnie na ziemię, na szczęście trafił w jedną z płyt balistycznych pancerza, jednak uderzenie oszołomiło mnie na chwilę. Tymczasem zostaliśmy otoczeni, okoliczne przecznice zaczęły przypominać najgorsze sceny z filmu „Helikopter w ogniu”. Zdążyliśmy wezwać siły szybkiego reagowania. Potrzebowaliśmy wsparcia i ewakuacji! Wkrótce nadjechała kolumna wozów opancerzonych, a nasi chłopcy strzelali z wszystkiego, co mieli.

Na dachach budynków kryła się ponad setka rebeliantów. Kiedy zobaczyli odsiecz, przestali celować w nas i przerzucili się na wozy wojsk lądowych. Zostali jednak rozgromieni. Zaczęło to przypominać obrazki z gry komputerowej: koszeni ogniem spadali z dachów. Ta noc napędziła mi strachu. Dotarło do mnie, że nie jestem nadczłowiekiem. Dotychczas zdarzały się takie chwile, kiedy myślałem: „Zaraz zginę”. Ale nie ginąłem. Po pewnym czasie zacząłem nawet myśleć, że wrogowie nie mogą mnie zabić. Nie mogą nas zabić. Jesteśmy, kurwa, niepokonani. Mam Anioła Stróża i jestem SEALsem, i mam szczęście: nie mogę zginąć. A potem nagle dwa razy w ciągu zaledwie dwóch minut padam powalony na ziemię. Przyszła, kurwa, kryska na Matyska.

PRZECZYTAJ TAKŻE NASZ WYWIAD Z CHRISEM


Dodał(a): CKM Wtorek 23.10.2012