Piłka i pięść

Żyją dla zadym i ustawek. Wielu woli mordobicie od seksu. Dla hooligans mecze piłkarskie i ich wynik SA najmniej ważne…
hooligans


Marek, 24 lata, skończył technikum mechaniczne, a na życie zarabia, robiąc przeróżne „interesy”. Jakie? – Chuj cię to interesuje. Duży, napakowany, ale nie „kark”. Każe odejść od stolika młodej lasce, na odchodnym klepiąc ją w tyłek. Na głowie ma pięciocentymetrową bliznę. Mówi,  że to od uderzenia obuchem siekiery. Jest „Sharksem”, bojówkarzem Wisły Kraków. Pierwszy raz na stadionie osiem lat temu. Pierwsza napierdalanka z Cracovią siedem lat temu. Z użyciem „sprzętu” rok później. Gadamy.

- U nas w Krakowie nie ma ustawek, jest wojna na osiedlach. Każdy kosę nosi ze sobą, na wszelki wypadek. Jakiś czas temu, jak dorwaliśmy gościa z Cracovii, to mu całą dupę pocięliśmy. Taką grubą drewnianą belką z pięć razy po głowie dostał, zanim się złamała. A gość nic, dalej stał – opowiada. – Mecze? No zobaczę, ale jebać mecze. Wojna jest, święta wojna. Na początku strasznie mnie to jarało. Teraz weszło w krew, nie rusza mnie, jak dostaję wpierdol. Morda nie szklanka. Choć jak w szpitalu leżałem po kosie w żebra, to chujowo było, ale dałem radę.

„Cienki”, 21 lat, pracuje w hurtowni spożywczej, od czterech lat w ekipie chuliganów Lechii Gdańsk. Mówi, że jak pierwszy raz w „dym” poszedł, to poczuł się lepiej, niż gdy „laskę pieprzył”.

Chudy, ręce w tatuażach, szybko gada, mruga oczami. – Tu psycha się liczy. Jeden znaczki zbiera, drugi lubi jazdę ostrą. Psycha, człowieku. Ja niby słaby leszczyk jestem, a przede mną byczki spierdalają. Na bitkę się nie pije. Amfa to jest nakręt najlepszy. Po wódzie jesteś zmulony, nogi ci się plączą, po browarze też. Niektórzy brauna, znaczy herkę walą, ale ja pierdolę brauna, też mnie zmula. A jak akcja jest, to sekunda każda ważna. Albo ty komuś jebniesz, albo ktoś jebnie tobie. A o honor klubu walczyć trzeba, nie?
Witajcie w świecie hooligans. Świecie mordobicia, adrenaliny, szemranych interesów i futbolu. Choć akurat z piłką ten świat ma coraz mniej wspólnego.

NA MECZ JAK NA WOJNĘ
1980 rok. Częstochowa. Mecz finału Pucharu Polski. Legia Warszawa wygrywa z Lechem Poznań 5:0. Po meczu cały dzień trwają zamieszki, kibice demolują pół miasta. Ponoć wówczas narodziła się w Polsce stadionowa chuliganka. W latach 80. trzon „zadymiarzy” stanowili ludzie z marginesu. Były opowieści z kryminału, wóda i krojenie małolatów. „Szalikowiec” to już wynalazek nowej epoki.  Łysa głowa, flyers, klubowy szalik, tani papieros i zepsute zęby – tak wyglądał przeciętny polski „kibol” w latach 90. Mieszkał w wielkomiejskim blokowisku, wykształcenie zdobywał w zawodówce. Miał dużo wolnego czasu, który spędzał wspólnie z kolegami z osiedlowej „załogi”. Wokół rodził się i rozkwitał kapitalizm, który nie dawał zbyt wielu szans takim jak on. Skoro społeczeństwo olało ich, oni olali reguły rządzące życiem społecznym.

Tak narodzili się „official hooligans” – nastolatkowie, których znakiem firmowym stał się kij bejsbolowy używany pod byle pretekstem. W ich środowisku szacunek i poważanie najłatwiej było zdobyć dzięki odwadze i brutalności. „Oficjalni chuligani” na stadionach piłkarskich znaleźli wymarzoną niszę. Z czasem objęli je w posiadanie, a mecze zaczęły stawać się tylko pretekstem do mordobicia. „Zadyma”, czyli walka z policją, z przyjezdnymi kibicami, z kimkolwiek, była dla wielu z nich ważniejsza od widowiska sportowego. Na mecze wybierali się jak na wojnę.

Policja konfiskowała noże, kastety, siekiery, tasaki, kulki od łożysk, ba, nawet szable i wiosła. Bojówkarze byli elitą chuligaństwa. Z walki uczynili sens życia. W ich rywalizacji stawką nie była już lokalna sława, a szacunek i poważanie całej chuligańskiej społeczności w Polsce. Hoolsi zaczęli oddzielać się od ultrasów, czyli kibiców autentycznie zainteresowanych widowiskiem sportowym, dbających o jego oprawę. W pewnej chwili bojówkarze zorientowali się, że strzeżone przez policję stadiony nie są najlepszym miejscem do ich zmagań. Zaczęli je opuszczać. Nadeszła era „ustawek”, czyli umawianych walk toczonych tylko przez zainteresowanych.

DLA BARW I HONORU
- Możesz się śmiać, ale według mnie „ustawka” to nic innego jak współczesny turniej rycerski – mówi 28-letni Paweł. Skończył politologię, pracuje w firmie konsultingowej. Na mecze Lecha Poznań chodzi od 15 lat. Za bojówkarza się nie uważa, ale zna chłopaków z „Brygady Banici”.

- I od czasu do czasu lubię się ponapierdalać. Tak po prostu. Każdy facet potrzebuje walki. Niektórym wystarcza wycinanie kolegów w firmie, walka o pozycję, prestiż i pieniądze. Ja akurat wolę zmierzyć się w realnej, fizycznej konfrontacji. To uczucie jest nieporównywalne z niczym innym - mówi. Według niego hoolsi niewiele różnią się od średniowiecznych rycerzy. - Po co oni walczyli w turniejach? Dla chwały swoich barw, prestiżu i po to, by się sprawdzić. Jak my. Nas też obowiązuje kodeks honorowy.

W przeciwieństwie do stadionowych potyczek podczas ustawek obowiązują określone zasady. Ekipy spotykają się w ustronnym miejscu, najczęściej poza miastem. Ustalają wcześniej liczbę osób biorących udział w bójce oraz czas jej trwania. Najczęściej walczy się na gołe pięści, bez broni. Czasami stosowane są jedynie taśmy na ręce oraz ochraniacze na zęby i genitalia. Nie wolno kopać leżącego. Walka trwa najwyżej kilka minut. Po wszystkim ekipy zbierają najbardziej poturbowanych, podają sobie ręce i rozjeżdżają się, każda w swoją stronę. Relacja z walki często jeszcze tego samego dnia trafia do internetu.

- Pełna profeska. Ludzie znają swoje telefony, umówienie się nie sprawia problemu. Podobno jak „Teddy Boys” z Legii chcieli się napierdalać z Anglikami w Parku Saskim, to dali im skserowane mapki, by wiedzieli, jak trafić – opowiada Tomek. Ma 22 lata i licencjat z ekonomii. Jest „Psychofanem” z Ruchu Chorzów.
- Dla mnie nie ma znaczenia, z kim walczę. Nie czuję nienawiści do przeciwników. Później mogę z nimi iść na piwo. Ludzie ustawek to nie wyrzutki czy napakowane sterydami osiłki bez mózgów. Wiadomo, że można spotkać różnych pojebów, którzy po amfie myślą, że są Rambo i Terminator w jednym, ale napierdala się niemal cały przekrój społeczeństwa, od bezrobotnych alkoholików po prawników.


Dodał(a): Michał Balicki Środa 26.10.2011