Władcy ulic

Sport, w którym zdanie "skoczę na miasto" nabiera zupełnie nowego sensu.

parkour

Sex, Sesje i Męski Styl - uaktywnij się na naszym Fan Page'u


Młody chudzielec w czarnym podkoszulku przebiega kilka metrów po chodniku, robi salto i — jak gdyby nigdy nic — wchodzi po ścianie bloku. Dwa, trzy kroki — wydaje się, że wisi w powietrzu na wysokości pierwszego piętra! Nagle jego but ślizga się po fragmencie graffiti i chłopak spada. Słychać głuche uderzenie ciała o beton. Rany, koleś jest trupem... Ale nie! Młody wstaje, otrząsa się i próbuje jeszcze raz. I jeszcze. Bo parkourowcy łatwo nie rezygnują.

No risk, no fun
Szczecin, osiedle Kaliny. Blokowisko, jakich tysiące w Polsce: wielka płyta, ławka, plac zabaw z metalową zjeżdżalnią. Tu działa Extreme Art — jedna z najlepszych polskich grup parkourowych. — Byliśmy jednymi z pierwszych w kraju — mówi Przemek „Koziar”. Dwadzieścia lat, spodenki do kolan, sportowe buty. Facet zawsze gotowy, by pokazać jakiś parkourowy trick. — Kiedy chłopaki w Krakowie czy Warszawie nie wiedzieli, jak wymówić słowo „parkour”, nasza siódemka już ćwiczyła tricki. Kultowe dla parkourowców filmy, takie jak „Yamakasi”, „13. dzielnica” czy „Jump London”, znamy na pamięć.— Póki możemy chodzić, póty będziemy uprawiać parkour — Bartosz „Erkh” poprawia aparat fotograficzny przewieszony przez ramię. Nie tylko skacze, dokumentuje też osiągnięcia grupy. — Bez ryzyka nie ma życia.

Ekstrema na wózku
Dawid i Sebastian wbiegają na ścianę, robią salto i kończą akcję efektownym przewrotem przez bark. Kurczę, zupełnie jak w filmie...— To dopiero rozgrzewka — śmieją się, ska-cząc po słupkach odgradzających jezdnię. Rozgrzewka? Takie numery były w „Matriksie”! Nagle Sebastian pada jak ścięty i wali plecami o chodnik. Połamał żebra?— Nic mi nie będzie. Po prostu trochę nawala mi staw skokowy — chłopak pokazuje podniesiony kciuk. Siadamy. — A pamiętacie „Steryda”? — pyta kolegów Dawid. „Steryd” był zapaleńcem. Mieszkał na wsi i ćwiczył w każdej wolnej chwili. Któregoś dnia fatalnie upadł. Diagnoza: naderwane ścięgna, uszkodzone stawy. Lekarz zakazał mu skoków. „Steryd” przeszedł długą rehabilitację, by móc normalnie chodzić.— A tam, rehabilitację — wścieka się Grzesiek. — Koleś miękki był i tyle. Po prostu nie chciał z nami biegać. I dobrze, że dał sobie spokój, parkour to nie jest sport dla każdego. — Ja też mam problemy z kręgosłupem. Jak za mocno się wygnę, to umieram z bólu, ale przecież nie będę leżał i czekał, aż się zagoi — wtrąca Dawid. — Skończysz na wózku — ostrzegam. — I na wózku będę uprawiał jakiś sport.  Twardym trzeba być, nie miękkim.

Karetką zamiast tramwajem
Mirek przed chwilą zrobił rewelacyjny  szpagat w powietrzu. — Znam kolesia, który, nawet gdy złamał obojczyk, nie dał za wygraną i dalej skakał. To jest duch walki! — dyszy, szturmując wysokie ogrodzenie. — Nasze skoki może wyglądają niewinnie, ale wystarczy sekunda dekoncentracji i  trach, pęka kość albo rwą się przyczepy mięśniowe — dodaje Bartosz. — W parkourze zawsze jest szansa, że zamiast tramwajem do domu pojedziesz karetką do szpitala. — Adrenalina przy skokach jest tak duża, że kiedy „łapiesz uraz”, w ogóle nie czujesz bólu — milczący dotąd Przemek podwija nogawkę i pokazuje parę blizn. — Kiedyś źle wymierzyłem odległość i spadając, trzasnąłem kolanem w krawężnik. W drodze do domu Grzesiek zauważył, że mam spuchniętą nogę i dziwnie chodzę. Na ostrym dyżurze stwierdzili, że mam pękniętą rzepkę. Dwa tygodnie chodziłem o kulach.— To bardzo krótko — zauważam.— Lekarz mówił, że powinienem pół roku, ale chciałem szybko wrócić do parkouru.

Zabezpieczenia dekoncentrują

Mirek robi efektowny wyskok, odbija się od ściany i ląduje obok mnie, wzbijając tumany kurzu. Wiem, że kilkakrotnie miał odbite pięty, zdartą skórę z połowy twarzy, rozciętą skórę głowy i wstrząśnienie mózgu.  — No, wymiotowałem i nie mogłem chodzić. Ale co tam! Zobacz, jakiego backflipa wyćwiczyłem — mówi i wycina w powietrzu takie salto, że słabo mi się robi od samego patrzenia. Po chwili wszyscy członkowie Extreme Art zaczynają demonstrować swe umiejętności. Wrażenie jest niesamowite, jakbym była w środku filmu, w którym kaskaderzy są podciągani na linkach. Ale tu nie ma żadnych ubezpieczeń. Parkourowcy nie lubią asekuracji, twierdzą, że to osłabia koncentrację. Wszak najpoważniejszego urazu doznał ich kolega, który ćwiczył parkourowe tricki na hali gimnastycznej, zabezpieczony materacem. Upadł tak pechowo, że skończył z otwartym złamaniem kości piszczelowej. Kuleje do dziś.

Sport czy rzeźnia
Lekarze szczecińskiego pogotowia dobrze znają miejscówki chłopaków z Extreme Art. Na bloku operacyjnym miejscowego szpitala parkour to coraz popularniejsze słowo.— Sam kocham sporty pełne adrenaliny — mówi dr Jerzy Sieńko, chirurg i transplantolog, i pociera koniuszek nosa. — Ale też wiem, jak często ludzi zawodzi wyobraźnia, a chęć przeżycia czegoś niezwykłego prowadzi ich na granicę życia i śmierci.  Nie wytrzymują stawy, więzadła, kręgosłup odmawia posłuszeństwa i zaczyna się dramat — mówi dr Sieńko. — Koledzy dalej będą skakać, ale ten, który miał mniej szczęścia, zostanie sam na wózku inwalidzkim. Na forach internetowych o parkourze użytkownicy wymieniają opinie o tym sporcie. Ktoś pisze: „Skoki mają być wykonane z gracją, by podczas upadku nic nie zabolało”. Inny: „Jeżeli rozwalasz sobie organizm, to jesteś dupa nie parkourowiec”. „Rozwalanie ciała to nie sztuka, a rzeźnia” — kończy się dyskusja.

Dobra zabawa
Chłopaki z Extreme Art bawią się w najlepsze. W dwie sekundy wbiegają na pionową ścianę murowanego garażu, potem przewrót przez ramię i hop na następny. Mirek robi gwiazdę. Wygląda to niesamowicie. Ludzie patrzą z okien, niektórzy nawet biją brawo. — Widzisz, polscy piłkarze upadną i już  aktorzą, że ich wszystko boli. Za to biorą ciężkie pieniądze. A my jesteśmy twardzi i nie bierzemy takiej kasy — śmieje się Grzesiek. Nagle Bartosz upada tak nieszczęśliwie, że szoruje plecami po dachu garażu. Papa zdarła mu skórę jak papier ścierny. Ale nikt nie zwraca na to większej uwagi. — Jedno nas z piłkarzami łączy — słyszę od Bartosza. — Też uważamy, że ważny jest sport i dobra zabawa — śmieje się. Pociera pokrwawione plecy i wraca na dach, by dalej uprawiać parkour.

Co to jest?
Parkour (lub freerun) polega na przebiegnięciu jak najdłuższego odcinka miasta w linii prostej. Jeżeli na drodze są jakieś przeszkody (paliki, ławki, śmietniki, garaże itp.), należy je pokonać w efektowny sposób – przeskakując lub wspinając się na nie. Sport ten powstał w 1987 roku, w Lisses, ubogiej dzielnicy Paryża. Jego twórcami są David Belle i Sebastien Foucan. To oniw 1997 roku założyli Yamakasi – grupę młodych ludzi zafascynowanych parkourem. I świat pewnie nigdy by o nich nie usłyszał, gdyby nie film Luca Benssona pt. „Yamakashi – współcześni samurajowie”. Datę premiery filmu, sierpień 2001 r., uznaje się za początek ogólnoświatowej fascynacji parkourem.

Kinoteka
1 JUMP LONDON
(2003 r.)reż. Mike Christie Współtwórca parkouru odwiedza stolicę Wielkiej Brytanii i skacze...
2 YAMAKASI (2001 r.)reż. Ariel Zeitoun Grupa parkourowców  w niecodzienny sposób pozyskuje pieniądze na łapówkę dla lekarza.
3 BANLIEUE 13 (2004 r.) reż. Pierre Morel. Młody parkourowiec  wydaje wojnę bezwzględnym bandytom z gangu narkotykowego.


Dodał(a): Sylwia Cyza Wtorek 20.03.2012