Ring wolny

Mimo tego, że na emeryturze wciąż budzi emocje. Poznaj najbardziej rozpoznawanego emeryta z Polski.
golota


CKM: Mieliśmy zobaczyć Andrzeja Gołotę w ringu z Evanderem Holyfieldem, a dostaliśmy Gołotę na parkiecie w „Tańcu z gwiazdami”. Co się dzieje?


Andrzej Gołota: Miałem ostatnio operację barku po kontuzji, która od dziesięciu lat przeszkadzała mi w karierze, a do tego jeszcze operację łokcia...

CKM: Czyli jednak szykujesz formę na Holyfielda?

A.G.: Holyfield? On jeszcze boksuje? (śmiech) Chyba nie, to stary dziadek. Ale tańczył w „Tańcu z gwiazdami”. I to jak! Jeśli idzie o taniec, to przekozak z niego.

CKM: W ringu też nie jest najgorszy. Czy jako młody chłopak byłeś królem parkietu, czy raczej podpierałeś ściany na dyskotekach?

A.G.: No, raczej nie byłem Michaelem Jacksonem (śmiech).

CKM: Czy da się porównać taniec do boksu? W końcu bokserzy w ringu poruszają się płynnie i rytmicznie...

A.G.: W tańcu potrzebna jest lepsza kondycja niż w boksie.

CKM: Chcesz powiedzieć, że łatwiej jest boksować dwanaście rund w ringu, niż trochę potańczyć na parkiecie?

A.G.: Na pewno trwa to krócej niż trening taneczny (śmiech). No bo jak porównać dwanaście rund do siedmiu godzin ciężkiej pracy? Nie da się.

CKM: Ale to chyba dla ciebie nie stanowi problemu. Zawsze uchodziłeś przecież za boksera o żelaznej kondycji. Jaki jest twój sekret dobrej formy?

A.G.: Trzeba dużo pić (śmiech). Oczywiście żartuję. Jest tak: jak nie potrenuję, to źle się czuję. Nienawidzę, gdy moje ciało jest „out of shape”, bez formy.

CKM: I co z tym robisz?

A.G.: Lecę do gymu. Jak nie boks, to ciężary na siłowni.

CKM: Podobno nuda cię zabija i potrzebujesz adrenaliny – rzeczywiście skaczesz ze spadochronem, jak piszą brukowce?

A.G.: Skakałem.

CKM: I jak oceniasz poziom emocji?

A.G.: Trzeba być chorym, żeby to robić (śmiech).

CKM: Po wylądowaniu powiedziałeś sobie: nigdy więcej?

A.G.: Kiedyś rozmawiałem z kolegą, który oddał parę tysięcy skoków i robił też inne rzeczy, np. skakał w formacjach ponad dwustu spadochroniarzy. No więc pytam go, czemu dał sobie spokój ze skokami spadochronowymi. A on, że nie czuje już tych emocji i uznał, że wystarczy. I mnie chyba też starczy. Mam przecież dwoje dzieci i żonę (śmiech).

CKM: To w jaki sposób w takim razie zaspokajasz swoją potrzebę emocji?

A.G.: Jeżdżę na nartach.

CKM: Ludziom ten sport raczej kojarzy się rekreacyjnie, a nie ekstremalnie...

A.G.: Ale ja jeżdżę poza trasami, szlaki straciły dla mnie jakikolwiek sens. Po prostu wchodzę do lasu i śmigam między drzewami.

CKM: Jakie miejsca polecałbyś na fajny wyjazd narciarski?

A.G.: Kolorado, niewyjęte miejsce.

CKM: Często można cię tam spotkać?

A.G.: Co roku wykupuję skipass na cały sezon. I zawsze mówię do żony: „Kochanie, jak nie pojadę, to stracę pieniądze” (śmiech). I to zazwyczaj działa. Tam od grudnia do czerwca jest jazda!

CKM: Nie męczą cię te ciągłe mrozy?

A.G.: W Kolorado jest bardzo przyjemny klimat. Latem jeżdżę tam często na rower. Mam kolarzówę, kupiłem najlepszy model, jaki można dostać i latam sobie po górach. Wyobraź sobie: na przykład masz podjazd, którego pokonanie zajmuje około dwóch godzin! Dobre, co? (śmiech) Ponad trzysta dni słonecznych w roku. You can’t beat that.

CKM: Jeździsz tam z Lance’em Armstrongiem?

A.G.: Nie, on też trenuje w Kolorado, ale na innych trasach.

CKM: Próbowałeś snowboardu?

A.G.: Nie. Nienawidzę snowboardu.

CKM: Dlaczego?

A.G.: Kiedyś, gdy uczyłem się jeździć na nartach, snowboardziści ciągle podjeżdżali mi to z lewej, to z prawej. No i się wywracałem. Z tego powodu mam do dzisiaj uraz. Jak widzę snowboardzistę, to wolę odjechać. Z nimi nigdy nie wiadomo, czy jadą w prawo, czy w lewo. Więc staram się trzymać od nich z daleka, ale i przygotowuję, by w razie czego odbić takiego delikwenta (śmiech).

CKM: Masz szczęście, jeździsz poza trasami...

A.G.: Niestety, oni też (śmiech).

CKM: Czy to oznacza, że gdybyś mógł cofnąć czas, chciałbyś zostać narciarzem, a nie bokserem?

A.G.: Nie chciałbym zostać narciarzem, ale chciałbym wcześniej nauczyć się jeździć na nartach.

CKM: A kiedy się nauczyłeś?

A.G.: Jak miałem trzydzieści lat. Ale szybko nadrabiałem zaległości, bo ludzie zazwyczaj spędzają na nartach  tydzień czy dwa w roku. A ja – kilka miesięcy (śmiech).

CKM: Wróćmy do boksu. Czy w tym sporcie rzeczywiście do wzięcia są tak wielkie pieniądze?

A.G.: To już przeszłość. Ale kiedyś faktycznie były do zarobienia duże sumy.

CKM: Co w takim razie się stało?

A.G.: Nie wiem, ale dziś już tych pieniędzy nie ma. Na pewno dawniej rzucano większe kwoty.

CKM: Ale ty boksowałeś właśnie w tych złotych czasach...

A.G.: W moich czasach mówiło się, że Tyson z Holyfieldem zarabiali po 30–40 milionów dolarów za walkę. Dzisiaj to utopia, możemy o tym tylko poczytać.

CKM: Co się stało z kategorią ciężką, że ludzie przestali się nią ekscytować?

A.G.: No właśnie. Kiedyś mówiło się, że to sport czarnoskórych, a dzisiaj?

CKM: Boksują Ukraińcy, Uzbecy, Rosjanie...

A.G.: No tak, ja już naprawdę nie wiem, o co chodzi (śmiech).

CKM: Upatrujesz w kimś nowego herosa? Kliczko, Wałujew, David Haye...

A.G.: Sam widzisz, że brak tu jakiegoś ekscytującego nazwiska.

CKM: A może Albert Sosnowski, który niedawno walczył dzielnie z Kliczką?

A.G.: Jak będzie chciał, to czemu nie?Byle chciało mu się trenować.

CKM: Jaki masz dzisiaj stosunek do twoich słynnych przegranych walk? Którą najbardziej chciałbyś wygrać?

A.G.: Chyba wszystkie (śmiech). Bo to były bardzo złe porażki. Zupełnie nie potrzebne. Ta walka z Tysonem to by wprawdzie no–contest (uznana za nie byłą, bo w organizmie Tysona wykryto marihuanę – przyp. red.), ale jakie to ma dzisiaj znaczenie?

CKM: Wiele gwiazd sportów walki przechodzi do MMA. Rozważasz coś takiego? Może Pudzian na pożarcie?

A.G.: Wspomniałeś o Pudzianowskim widziałem go w akcji, walczył z Timem Sylvią, który jest już niemłody i trochę by „off–shape”. Walczyli w stójce, aż nagle Pudzian wykonał taki numer, że położy się na plecy i zaczął atakować przeciwnika nogami. Nie rozumiem, po co to zrobił, ale po obejrzeniu tego klipu MMA przestało mi się podobać i wybiłem sobie z głowy starty w tym sporcie.

CKM: Oglądasz w ogóle MMA?

A.G.: Szczerze? Nie. Bo jak walka zejdzie do parteru, robi się tak nudno, że można przysnąć. Nie wiadomo, kto kogo leje. Jeżeli zawodnicy walczą w stójce, jest ciekawie. Ale po zejściu do parteru emocje siadają. Jedynym fajnym zawodnikiem w MMA jest Royce Gracie, widziałem kiedyś jego walkę z takim wielkim zapaśnikiem z USA. Tamten był dużo większy i ciągle przygniatał Graciego do ziemi, walkę wygrał ostatecznie właśnie Royce. Niesamowity gość.

CKM: Myślisz o karierze trenera?

A.G.: Trudno jest znaleźć kogoś, kto chciałby ciężko trenować, by dojść do sukcesów w tym sporcie. Taki młody przeczyta gdzieś, że w boksie są miliony, i chce tylko zarobić te miliony. To bez sensu. Trzeba włożyć dużo pracy, by coś osiągnąć w boksie. Niejeden myśli: tu można zarobić, to się zahaczę (śmiech).

CKM: Jak w takim razie wyobrażasz sobie bokserską emeryturę?

A.G.: Bo ja wiem? Chyba kupię dom w Kolorado.

CKM: Gaża za walkę z Holyfieldem na pewno wystarczyłaby na piękną rezydencję w Górach Skalistych...

A.G.: Nie potwierdzam i nie zaprzeczam. I proszę nie wyciągać z tego żadnych wniosków (śmiech).

Andrzej Gołota (ur. 1968 r.) najsłynniejszy polski bokser wagi ciężkiej. Brązowy medalista olimpiady w Seulu (1988 r.). Od 1992 r. w boksie zawodowym. Stoczył 51 walk, z tego 41 wygrał, w tym 33 przez nokaut. W 1997 r. przegrał pojedynek o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej organizacji WBC z Lennoxem Lewisem.


Dodał(a): Andrzej Chojnowski Środa 13.06.2012