Ręczna robota

Stoją niedaleko siebie, ale patrzą w zupełnie inne strony. Prężą mięśnie. Ich wielkie bicepsy błyszczą w świetle reflektorów. Obaj wiedzą, że za kilka godzin stoczą pojedynek, który złotymi czcionkami zapisze się w historii ludzkości. Będą ze sobą walczyć jak prawdziwi mężczyźni. Ręka w rękę. Dłoń w dłoń.

Ręczna robota

Dwaj niepokonani mocarze, z których jeden jeszcze dziś upadnie, a drugi zdobędzie wieczną chwałę. Wielki turniej John Brzenk i Aleksiej Voevoda wyglądają tak, jakby w wyłożonej lustrami Sali Balowej warszawskiego hotelu Marriott znaleźli się przez przypadek. Ale nie, to nie jest przypadek. Właśnie trwa międzynarodowy turniej Złoty Tur o puchar świata w armwrestlingu, czyli siłowaniu się na ręce. Ich walka jest głównym wydarzeniem wieczoru. Na razie boje toczy pięćdziesięciu innych siłaczy z całego świata. Wśród nich jest m.in. Travis Bagent – umięśniony Amerykanin z kozią bródką, dla którego krzyk jest normalną formą porozumiewania się. Walczy również Ukrainiec Andrzej Sharkov wymachujący co chwila flagą swojego kraju i dziko ryczący spod zasłaniającej mu twarz chusty z wyszytymi ostrymi kłami. Jest także Cetan Gashevski, łysy Bułgar zwany Profesorem – bo już po pierwszym podaniu ręki przez przeciwnika rozpoznaje jego siłę i styl, jakim będzie walczył. No i są Polacy, z wielokrotnym mistrzem Polski Zbigniewem Chmielewskim na czele. Ci, którzy akurat nie walczą, wymachują ramionami, rozgrzewając ręce i nadgarstki. Niektórzy mają na prawej ręce specjalne rękawy, które rozgrzewają mięśnie. Jednak bardziej niż o swoich walkach myślą chyba o pojedynku Brzenka i Voevody. Wszyscy dyskretnie porównują swoje bicepsy z potężnymi mięśniami niepokonanych mistrzów.

JOHN - ŻYWA LEGENDA
Niewysoki blondyn uśmiecha się szeroko i ściska dłonie fanów. Nie wygląda na najsilniejszego człowieka Świata (tak zapisano w Księdze Guinnessa), niezwyciężonego mocarza, na widok którego każdy zapaśnik na ręce z pokorą opuszcza głowę. John Brzenk nie wygląda nawet na swoje 45 lat. „Mój dziadek pochodzi z Polski, stąd moje słowiańskie nazwisko” – mówi Amerykanin, urodzony w stanie Utah mistrz nad mistrze, na co dzień pracujący na lotnisku w Salt Lake City. Żywa legendą stał się już w połowie lat 80., gdy zwyciężył w największym turnieju armwrestlingowym w dziejach i wygrał wielką ciężarówkę Volvo. Niedługo później jego ciężarówa pojawiła się w filmie „Ponad szczytem” („Over the Top”), zaś potomek dziadka Brzęka osobiście szkolił w siłowaniu się na ręce występującego tam Sylvestra Stallone. Od tej pory Brzenk nie tylko jest legendą tego sportu, ale też nigdy nie przegrał żadnego ważnego turnieju.

ALEKSIEJ - NIEPOKONANY MOCARZ
Ale też Amerykanin nigdy nie spotkał się i nie walczył z Aleksiejem Voevodą. 29–letni Rosjanin z mięśniami większymi niż bochny chleba i długimi czarnymi włosami wygląda jak młody bóg. „W walce najważniejsze jest serce, a dopiero potem mięśnie” – mówi miękkim głosem student kulturystyki z Soczi, prężąc prawy biceps o obwodzie 55 (sic!) centymetrów. Mało brakowało, a mógłby spotkać się z Brzenkiem już trzy lata temu. Aleksiej Voevoda miał bowiem pojechać na zimowe igrzyska olimpijskie w Salt Lake City, rodzinnym mieście Brzenka. W ostatniej chwili jednak przegrał rywalizację o miejsce w rosyjskiej ekipie bobsleistów. Od tamtego czasu poświęcił się temu, w czym jest najlepszy: zapasom na ręce.

POJEDYNEK KOLOSÓW
Ernest Hemingway w „Starym człowieku i morzu” wspomniał walkę na ręce pomiędzy Santiago i Murzynem z Cienfuegos. Siłowali się całą dobę. Takie walki to już dziś historia. W zawodowym armwrestlingu większość pojedynków rozgrywa się w mgnieniu oka. Zmieniła się i walka, i przygotowanie do niej. „Profesjonalni zawodnicy mają własnych trenerów. Kilka dni w tygodniu spędzają na siłowni i przy stole, godzinami walcząc ze sparingpartnerami – mówi Igor Mazurenko, prezydent Federacji Armwrestling Polska (FAP). – Ćwiczą nie tylko bicepsy, ale też brzuch, klatkę piersiową, a nawet nadgarstki i palce”. Dziś siłowanie się na ręce tylko w początkowej fazie przypomina pojedynek tytanów. Jeszcze zanim zacznie się właściwa walka, długo – czasem nawet kilka minut – atleci ścierają się przy wysokim stole, przyjmując optymalną pozycję do ataku. Zęby zaciskają się, bicepsy rozsadzają koszulki. Ustawienie na początku walki niemal zawsze decyduje o końcowym sukcesie. Sędziowie sprawdzają, czy barki zawodników są równoległe do osi stołu i czy splecione dłonie znajdują się nad jego środkiem. Nie jest to łatwe, bo mięśnie napięte do granic możliwości niełatwo dają się przesunąć choćby o milimetr. Gdy wszystko jest w porządku, pada w końcu po angielsku komenda, na którą czekają wszyscy. „Ready... Go!” Na czerwonych twarzach wykwit grymas bólu. Krzyk walki błyskawicznie – zazwyczaj już po ułamku sekundy – zmienia się w okrzyk zwycięstwa albo charkot przegranej. Pogromca unosi pięść w geście triumfu, pokonany znika w mroku niepamięci.


Dodał(a): Mateusz Zieliński Wtorek 12.07.2011