Pora doktora Horrora

Cierpisz? I właśnie dlatego doktor House ciebie nie cierpi – przeczytaj a zdrowie będzie Ci dopisywać przez...chwilę. Chciałbyś, żeby leczył Cię lekarz uprzejmy, lecz durny, czy też genialny i skuteczny gbur w typie doktora House’a?

Pora doktora Horrora

Była druga rano, gdy na izbę przyjęć warszawskiego szpitala, w którym dyżuruję, pogotowie przywiozło mężczyznę lat około trzydziestu. Poza tym, że miał otwarte złamanie kości lewego podudzia, zwichniętą lewą rękę, wybite trzy przednie zęby, rozcięty prawy łuk brwiowy, złamany nos i solidną wybroczynę pod okiem, był w całkiem niezłym stanie. Gdy podszedłem ze strzykawką, zaczął się miotać i seplenić: „Dam się zbadać tylko doktorowi House’owi! Nikt inny mnie nie ruszy! Wołajcie House’a!”. Uśmiechnąłem się i wziąłem większą igłę                  

ŚMIERĆ CZEGOŚ UCZY
Kim jest doktor Gregory House, którego imię ciemną nocą na polskiej izbie przyjęć wykrzykują pacjenci? To bohater amerykańskiego serialu telewizji Fox, stworzonego w 2004 roku przez duet scenarzystów: Davida Shore’a („Na Południe”, „NYPD Blue”) i Bryana Singera („X–man”, „Superman: Powrót”). Jest lekarzem, ale nie nosi fartucha. Szefuje zespołowi młodych medyków, ale zamiast ich uczyć – poniża i dręczy psychicznie. Z powodu zawału mięśnia czworogłowego uda chodzi o lasce, jest uzależniony od środka przeciwbólowego, otwarcie przyznaje się do korzystania z usług prostytutek i... delikatnie mówiąc, jest opryskliwy. Fascynuje się chorobami, które traktuje jak zagadki logiczne, za nic mając samopoczucie pacjentów. Gdy w jednym z odcinków koleżanka ostrzega go: „A co, jeśli się mylimy? Pacjentka umrze”, złośliwy doktor odparowuje: „Wtedy nauczymy się czegoś nowego”.
NIENAWIDZĘ GBURA
Amerykanie pokochali tego gbura od razu. W 2005 roku (zaledwie rok po premierze) serial miał już na koncie pięć nominacji do nagrody Emmy i ponad 17 milionów stałych widzów. W kolejnych latach oglądalność skoczyła do 19,4 mln, mnożyły się kolejne nominacje do nagród i „Dr House” wskoczył na listę 10 najpopularniejszych seriali USA. W Polsce serial zadebiutował 6 września 2007 roku, a ja o kulejącym medyku dowiedziałem się parę miesięcy później, gdy ktoś zdjął wiszący obok szpitalnej toalety piękny kalendarz Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych i powiesił tam wielkie zdjęcie House’a. Zacząłem więc, podczas przerw na dyżurach, oglądać kolejne odcinki i zastanawiać się, co takiego jest w tym doktorze, że wszyscy go kochają.

JAK OBRAZIĆ PRZYJACIELAPora doktora Horrora
Schemat każdego odcinka jest prosty. Do szpitala Princeton–Plainsboro Teaching Hospital w amerykańskim New Jersey (nie ma takiej placówki, proszę nie szukać!) by tam szukać wskazówek. W międzyczasie stan chorego się zmienia, więc widzom wydaje się, że lekarz się myli. Ale na końcu racja jest po stronie genialnego, choć chamskiego diagnostyka. Nawet jeśli widząc objawy grypy, podejrzewa rozwijającego się rzadkiego wirusa australijskiej gorączki krwotocznej. Czy zauważyliście, że ani razu nie napisałem o wizycie u pacjenta? Bo House zwykle tego nie robi. Uważa, że ludzie kłamią i twierdzi: „Zostaliśmy lekarzami po to, by walczyć z chorobami. Leczenie pacjentów czyni z nas nieszczęśliwych lekarzy”.
TLEN JEST NAJWAŻNIEJSZY
Producenci serialu przyznają, że postać zjadliwego łapiducha wzorowano na sylwetce Sherlocka Holmesa. Tak jak genialny detektyw z powieści Artura Conan Doyle’a, dr House zawsze oczekuje nieoczekiwanego i dzięki spostrzegawczości oraz zdolności kojarzenia faktów potrafi wyciągnąć słuszne wnioski z pozornie nic nieznaczących przesłanek. Podobieństwa do Holmesa są w serialu wyraźnie zaznaczone. Anglik ma przyjaciela Watsona, House – Wilsona. Holmes gra na skrzypcach, House – na pianinie. Holmes jest uzależniony od opium, House – od przeciwbólowego leku o nazwie Vicodin. Obaj mieszkają w apartamencie o numerze 221B, są zgryźliwi i nie potrafią ułożyć sobie życia z kobietami. „Ludzie mówią, że bez miłości nie można żyć. Według mnie tlen jest ważniejszy” – podsumowuje House.

Sonda

Jak często wizytujesz lekarza?


KIM JESTEŚ, DOKTORZE?

Popularność serialu szybko rośnie, niczym wrzody w tropikach. Jeszcze w 2008 roku produkcję telewizji Fox sprzedawano do 66 krajów, dziś już do 250. W ubiegłym roku przygody kulawego medyka stały się najpopularniejszym serialem telewizyjnym na świecie. We Włoszech House’a ogląda 4,7 mln ludzi, we Francji  – 9,3 mln, zaś w Polsce serial przyciąga przed telewizory około 3,3 mln widzów (to nieco mniej niż Fakty TVN). W styczniu 2010 r. otrzymał prestiżową Telekamerę! W USA za 30–sekundowy spot podczas nadawania serialu trzeba zapłacić równowartość 500 tys. zł. W Polsce te dane nie są na razie dostępne. Sukces serialu sprawia, że kreujący główną rolę Hugh Laurie, 51–letni brytyjski aktor i pisarz, praktycznie z dnia na dzień stał się celebrytą. Facet zadebiutował w 1975 roku pod okiem samego Johna Cleese’a z Monty Pythona i z prawie nikomu nieznanego aktora (widziałeś „Rozważną i romantyczną” lub „Czarną żmiję”?) stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych gwiazd TV. W uznaniu jego zasług dla rozrywki amerykańska komisja wyścigów NASCAR pozwoliła, by otworzył wiosenną rundę wyścigów. To zaszczyt porównywalny z otwarciem nowojorskiej giełdy. W rankingu amerykańskiego dwutygodnika biznesowego „Forbes” na najbardziej wpływową osobistość Laurie uplasował się na 94. miejscu. „Pacjenci to chorzy ludzie. Bóg ich nie lubi” – mówi w serialu House. Widać Hugh Lauriego Bóg lubi.
KASA MEDYKA

Poza setkami wzorów T–shirtów, czapek, kubków, nawet poduszek z House’em w sieci można kupić sześć (na razie) książek związanych z gburowatym medykiem. W większości są to rzeczy stworzone dla fanów serialu i dotyczą bezpośrednio tego, co było pokazane na ekranie. Miłym wyjątkiem jest książka „Zagadki medyczne i sztuka diagnozy” napisana przez dr Lisę Sanders, medycznego konsultanta filmu. Tę książkę dostałem od ojca na gwiazdkę i bardzo jej muszę pilnować, bo co rusz któryś z lekarzy na izbie przyjęć próbuje ją ode mnie pożyczyć. Do książek należy dodać grę komputerową (na PC i konsolę) firmy Legacy Interactive i kilka gier na telefony komórkowe. Jedną sobie  ściągnąłem: polega głównie na chodzeniu po pięknych korytarzach szpitala i niewielkiej ingerencji w dialogi. „Napięcia tam tyle, co w wynikach analizy moczu” – jak mawia dr House.
DYŻUR Z CHAMEM
Moi znajomi medycy oglądają ten serial z przyjemnością i zawiścią. Z jednej strony aż żal patrzeć, że do dyspozycji jednego lekarza oddana jest aparatura warta miliony dolarów, a wyniki przychodzą błyskawicznie i są dobrze opisane. Ale śmieszy, że w „DH” lekarze robią wszystko bez pomocy pielęgniarek lub ratowników (czy w polskim szpitalu jakiś lekarz pobiera krew?). Bawi też znajdowanie drobnych błędów (a to odwrócone zdjęcie rentgenowskie, a to wenflon założony odwrotnie). Ale chyba wszystkich najbardziej wkurza, że House’owi zawsze się udaje. Nie ma tu mylnych diagnoz, nieudanych reanimacji, płaczących rodzin i pacjentów wymiotujących na ciebie niestrawioną pomidorówką. Tego zazdrościmy genialnemu medykowi. Niezależnie od wszystkiego tekst House’a „W budynku jest  pełno chorych ludzi. Jeśli się pośpieszę, może uda mi się ich uniknąć” wydrukowałem sobie na podkoszulku, który noszę od czasu do czasu na dyżurach.


Dodał(a): Aleksander Hepner Czwartek 28.04.2011