Krzysztof Głowacki – wywiad z mistrzem świata

Krzysztof Głowacki to obecnie jedyny polski zawodowy mistrz świata w boksie. W weekend w wielkim stylu pokonał Steve'a Cunninghama i obronił pas mistrza świata WBO w wadze junior ciężkiej. Zobaczcie, jak to zrobił - i przeczytajcie wywiad, jakiego Krzysztof Głowacki udzielił CKM.

glowacki-wywiad-ckm.jpg

CKM: Twoja historia nadaje się na scenariusz filmowy. 12 lat czekałeś na walkę z Marco Huckiem – aby pomścić brata...
Krzysztof Głowacki: Tak było! Wszystko zaczęło się w 2003 roku i od tamtych wydarzeń wielka niechęć, a mówiąc wprost – nienawiść – do Hucka siedziała we mnie bardzo głęboko.

CKM: Co się wtedy stało?
Krzysztof Głowacki: W 2003 roku z Huckiem walczył mój brat Jacek. To był bokserski mecz Wałcz kontra Bad Essen. I Niemiec cały czas faulował brata. A to łokciem go potraktował, a to trzymał za szyję. Po kolejnym faulu Hucka, ciosie poniżej pasa, mój brat się skulił, sędzia nie zareagował, a tamten dalej prowadził akcję. Siedziałem tuż przy ringu, na stołeczku. Nie wytrzymałem, chwyciłem ten stołek i próbowałem nim uderzyć Hucka. Gdybym trafił, byłby nokaut! Ale kierownik drużyny chwycił mnie z tyłu i mój cios nie doszedł.

CKM: Ostre starcie!
Krzysztof Głowacki: Huck mi pokazywał, żebym wszedł na ring. Rwałem się, ale inni mnie powstrzymywali. Awantura była straszna. Nie chciałem odpuścić, bo nie mogłem mu darować tych fauli na bracie. Całe zajście przeniosło się potem do szatni. Byłem z kumplem, który mówił po niemiecku, i przez niego tłumaczyłem Huckowi: „Jak chcesz, to możemy to załatwić na prawach ulicy. Wychodzimy na zewnątrz i już”. On odpowiedział, że był mistrzem świata w kick–boxingu, że sparował z Lennoksem Lewisem. Spytałem go: „Ale co to ma do rzeczy?”. Nie chciał wyjść, więc ja odwróciłem się i odszedłem.

CKM: W końcu doczekałeś się rewanżu – w ringu. Ale w 6. rundzie pojedynku o mistrzostwo świata to ty leżałeś na deskach. Zapaliła ci się wtedy lampka z napisem „Koniec”?
Krzysztof Głowacki: Nie wiem, nic nie pamiętam. Tam była tylko ciemność. Nie pamiętam liczenia, nie pamiętam, jak wstałem. Jedyne, co czułem, to że nogi mam jak z waty. Odeszły ze mnie wszystkie siły, uszło powietrze. Nigdy wcześniej w boksie zawodowym nie leżałem na deskach. Dla mnie to było coś nowego i trudnego. To był najmocniejszy cios, jaki w życiu otrzymałem. W tym momencie Huck „wyciął” mi kilka sekund życia.

CKM: To jak zdołałeś się pozbierać i walczyć dalej?
Krzysztof Głowacki: Zawsze byłem zdania, że najlepszą obroną jest atak. Wiem, że w takiej sytuacji większość bokserów cofa się, chowa za gardą, ale ja ruszyłem do przodu. Instynkt mi podpowiadał, że to najlepsze rozwiązanie. Dzięki temu przetrwałem kolejne rundy, a potem...

CKM: Potem tak zlałeś Hucka, że w 11. rundzie omal nie wypadł z ringu!
Krzysztof Głowacki: Szczerze mówiąc, nastawiałem się na rozstrzygnięcie w ostatniej, dwunastej rundzie. Czułem, że on słabnie, że jest do przełamania. A ta uciekająca z niego energia przepływała jakby do mnie. Wiedziałem, że przegrywam na punkty, zwycięstwo mógł mi dać tylko nokaut. Powiedziałem trenerowi, że „połamię” go w dwunastej rundzie. Ale okazja nadarzyła się wcześniej, więc z niej skorzystałem.

CKM: Da się opisać słowami chwilę, gdy zostaje się mistrzem świata?
Krzysztof Głowacki: Niesamowita radość, euforia. A poza tym, przez tę historię z bratem, to nie było zwykłe zwycięstwo nad zwykłym rywalem. Huck wiele razy obrażał mnie przed walką. Mówił, że powyciera mną ring. Z kolei w jednym z wywiadów utrzymywał, że mnie nie zna. Niech mu będzie. Skoro mówił, że mnie nie znał, to poznał – i to dobrze – w trakcie walki.

CKM: Więc zemsta udała ci się w stu procentach. A twój brat pracuje teraz jako policjant – przyznaj: w Wałczu chyba już nie płacisz mandatów?
Krzysztof Głowacki: Staram się tak jeździć, żeby na mandaty nie „zasłużyć” (śmiech). Choć rzeczywiście Jacek pracuje teraz w drogówce. Jako bokser był dużo lepszy technicznie, natomiast ja byłem silniejszy. Miał sporo pecha, szybko trafiał na mocnych rywali, za bardzo się też „spinał” w trakcie walk. Ostatecznie pracy w policji nie dało się pogodzić z treningami.

CKM: Laliście się jako dzieciaki?
Krzysztof Głowacki: Wiadomo, jak było. Jacek jest trzy lata starszy. Wojny między nami wybuchały cały czas. To właśnie między innymi dlatego zacząłem trenować boks, bo miałem dość tego, że ciągle z nim przegrywam. Nigdy nie potrafiłem odpuścić. Mama opowiadała, że byłem tym, który musiał zadać ostatni cios. Mieliśmy jeden pokój, czasem czekałem, aż zaśnie i wtedy „bum!”. Jacek się budził i znów się zaczynało. Muszę przyznać, że rodzice mieli z nami trochę roboty (śmiech).

CKM: Ostateczny moment, gdy zdecydowałeś się na ten sport?
Krzysztof Głowacki: Moim żywiołem były zawsze sporty kontaktowe, wcześniej trenowałem karate i aikido. Ale decydujący był dla mnie rok 1999 i walka Tysona z Bothą. Zafascynowałem się Mike’em. To mój idol, mam go wytatuowanego na ręce. Jego biografię dosłownie „połknąłem”, czytałem i oglądałem o nim mnóstwo różnych dokumentów. 

Zobacz najważniejsze momenty weekendowej walki Krzysztofa Głowackiego ze Stevem Cunninghamem



CKM: Artur Szpilka nie jest twoim bratem – ale czasem też go tak nazywasz. Jesteście bardzo blisko. Gdybyś w przyszłości dostał propozycję skrzyżowania z nim rękawic, za wielkie pieniądze, to...?
Krzysztof Głowacki: Nigdy w życiu. Jesteśmy jak bracia. Owszem, kiedyś na sparingach tłukliśmy się jak szaleni, nawet trener nas musiał rozdzielać, ale w szatni obejmowaliśmy się jak przyjaciele i śmialiśmy z tego na całego.

CKM: Lecz walki o duże pieniądze, z innymi rywalami, teraz naprawdę na ciebie czekają. A nie zawsze było tak dobrze.
Krzysztof Głowacki: Były trudne chwile, ciągle brakowało pieniędzy. Człowiek musiał się zapożyczać u rodziny, znajomych, przyjaciół... Brakowało mi na odpowiednie jedzenie, dojazdy na treningi. A jeśli jesz byle co, byle taniej, to ciężko utrzymać dietę. Nieraz myślałem, żeby rzucić boks, bo mam żonę, mam córkę i miałbym co robić, żeby je utrzymać. Ambicja sportowa nie pozwalała mi jednak zrezygnować.

CKM: Gdybyś miał odpuścić sport, to poszedłbyś jak brat – do policji?
Krzysztof Głowacki: Nie! Poszedłbym pracować do wujka, który ma potężną firmę transportową. Zresztą, w czasach kariery amatorskiej już pracowałem u niego. Jeździłem wywrotką, wywoziłem piasek. Zawsze mi mówił, że dla mnie praca się znajdzie.

CKM: Podobno jeszcze nigdy nie byłeś z żoną na wakacjach. Prawda?
Krzysztof Głowacki: Prawda. Mam jednak nadzieję, że w końcu się uda. Wymarzone miejsce? Nie mam, ale musi być ciepło. Może Chorwacja, może Hiszpania. Tam, gdzie słoneczko mocno świeci. Dlatego bardziej podobało mi się na Florydzie niż w Nowym Jorku. Zresztą, ostatni pobyt na Florydzie był bardzo przyjemny, bo odebrałem tam nagrodę za najlepszą walkę roku federacji WBO.

CKM: Córka ogląda twoje walki?
Krzysztof Głowacki: To właśnie ona je u nas ogląda! Siedzi przed telewizorem i informuje, co się dzieje mamę, która niespokojnie chodzi po domu i stara się nie patrzeć na ekran. Czasem żona słyszy od niej np.: „O, tatuś teraz dostał, ale nie przejmuj się, walczy dalej!”. Córka ma 11 lat i na szczęście nie bierze pod uwagę, że coś może mi się stać.

CKM: Masz żonę, córkę – twoje pozasportowe marzenia?
Krzysztof Głowacki: Może kiedyś zbuduję dom i będę miał hodowlę amstaffów. Na razie mam jednego, suczkę, która wabi się Tequila. Za to jeden z moich kolegów ma dwa takie psy, a jednego nazwał Tyson. Spytałem go raz: „Jak można nazwać psa Tyson? Przecież to mój idol. Szacunek się należy!”. Oczywiście, nie byłem zły, tak pożartowaliśmy...

CKM: Po zdobyciu mistrzowskiego pasa ogromnie wzrosła twoja popularność. Większa trema była przed walką z Huckiem czy przed występem u Kuby Wojewódzkiego?
Krzysztof Głowacki: Zdecydowanie większa przed Kubą. Ale wyszło fajnie. Na ulicy też coraz częściej jestem rozpoznawany, kibice proszą o zdjęcia. Ja do mediów nie pcham się, ale zdaję sobie sprawę, że to część tego wszystkiego. Rozpoznawalność dla boksera też jest ważna.

CKM: Na walkę o mistrzostwo wyszedłeś w koszulce z napisem „It is worth believing”, czyli „Warto wierzyć”. Czyj to był pomysł?
Krzysztof Głowacki: Tomka Kaczmarczyka, z którym współpracuję, oraz brata Franciszka Salezego Chmiela z łódzkiego Zakonu Bonifratrów. Spodobały mi się te słowa, bo dobrze oddają moją sytuację. Wielu ekspertów nie dawało mi szans, sam Huck już myślał o kolejnej walce, na mnie nie zwracał większej uwagi. A ja zawsze w siebie wierzyłem i to mi się opłaciło. Dlatego ta koszulka ma dla mnie duże znaczenie i do kolejnych walk też będę w niej wychodził.

CKM: W trakcie naszej rozmowy masz z kolei na sobie patriotyczną koszulkę...
Krzysztof Głowacki: Bo Polskę kocham ponad wszystko. Mógłbym walczyć za mój kraj, a nawet za niego oddać życie. Nigdy z Polski bym na stałe nie wyjechał, choć miałem propozycję, aby trenować i mieszkać w USA. Nie potrzebuję jednak tego. Pokazałem, że mieszkając i trenując w Polsce, też można zostać mistrzem świata!

rozmawiał: Piotr Koźmiński

DOSSIER

Krzysztof Głowacki, ksywka „Główka”. Urodził się w Wałczu w 1986 roku. Były młodzieżowy mistrz Polski oraz medalista mistrzostw Polski seniorów w kategorii superciężkiej, od 14 sierpnia 2015 roku zawodowy mistrz świata organizacji WBO w wadze junior ciężkiej (do 200 funtów). Jest czwartym w historii (po Dariuszu Michalczewskim, Tomaszu Adamku i Krzysztofie Włodarczyku) polskim mistrzem świata w boksie zawodowym. Ma żonę, córkę i suczkę rasy amstaff.

Wywiad pochodzi z miesięcznika CKM nr 1/2016. Zobacz teraz, co znajduje się w aktualnym numerze CKM:

05_ckm_2016-okładka.jpg

Po co iść do kiosku? Zamów CKM prosto do domu!
Nie tylko zaoszczędzisz pieniądze, ale dostaniesz ekstra książkę gratis!

prenumerata5-16small.jpg


Dodał(a): CKM Poniedziałek 18.04.2016