Crash Game

Brutalną prawdę o futbolu amerykańskim poznałem na treningu drużyny Warsaw Eagles. Wiedzę tę przypłaciłem solidnym wstrząsem mózgu. Oto czego dowiedziałem się: amerykański futbol to nie jest sport kontaktowy. To sport kolizyjny. Sportem kontaktowym jest taniec towarzyski.

Crash Game

Mam zadanie proste jak cep - za wszelką cenę zatrzymać stukilogramowego kolesia z piłką. To nie może być trudne, w końcu ja też swoje ważę! Ale po sekundzie czuję, że właśnie zderzyłem się z EuroCity.
Wykonuję groteskowe salto w powietrzu. Ciemność. Leżę półprzytomny na murawie. Nie mogę ruszyć lewą ręką, na prawym kolanie czuję pulsującą opuchliznę. Głowa boli jak cholera i chce mi się rzygać. Jeszcze gorzej jest poniżej pasa - w tym sporcie każdy, kto chce, może przebiec po twoich jajach. - Majk, nie udawaj ofiary i wstawaj. To dopiero początek. Pokaż, że jesteś facetem, a nie małą dziewczynką! - ryczy do mnie po polsku, ale z silnym amerykańskim akcentem, trener. Fak! A mogłem tę niedzielę spędzić jak człowiek, z piwem i pilotem od telewizora.

CZOŁÓWKA

Cały dzień poprzedzający udział w treningu drużyny Warsaw Eagles spędziłem, usiłując zrozumieć, o co w ogóle w tym sporcie chodzi. Niestety, im więcej czytałem na ten temat, tym mniej kumałem. - Nie łam się. Szczegółowe przepisy liczą trzysta stron. Na początek wystarczy znajomość podstawowych zasad. Przebieraj się i wchodź na boisko. Tam się najwięcej dowiesz o futbolu - mówi Grzegorz Mikuła, center stołecznej drużyny, kiedy o dziesiątej rano zjawiam się na boisku Akademii Wychowania Fizycznego.

Aż trzy osoby pomagają mi założyć skomplikowany i niewygodny zestaw ochraniaczy. W obcisłych spodenkach i wielkich ochraniaczach czuję się jak transwestyta. No właśnie, muszę zadać to pytanie: „Czy tą dyscypliną zajmują się kolesie, którzy chcieliby grać w rugby, ale są zbyt miękcy?”. - Odpowiem cytatem legendarnego trenera Vince’a Lombardiego: futbol amerykański nie jest sportem kontaktowym, jest sportem kolizyjnym. Sportem kontaktowym jest taniec - poucza mnie Jędrzej Stęszewski, zawodnik WE i Komisarz Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego. - Rugbyści zarzucają nam, że jesteśmy mięczakami, bo używamy ochraniaczy i kasków. Tu nie chodzi o licytowanie się, który sport jest twardszy. Oba są do siebie trochę podobne. Ale musimy używać takich zabezpieczeń, bo futbol jest bardziej niebezpieczny z powodu zupełnie innej, o wiele bardziej agresywnej, strategii - klaruje mi ekspert.

W uproszczeniu chodzi o to, że gra w rugby praktycznie uniemożliwia zderzenia przy pełnej prędkości. Natomiast w futbolu amerykańskim zawodnicy raz za razem zderzają się czołowo w maksymalnym pędzie. - Żaden rugbysta nie wytrzyma tego i szybko poprosi o ochraniacze - uśmiecha się Andrew Kureth, niegdyś zawodnik futbolu amerykańskiego w USA, dziś trener linii ataku warszawskich Orłów.

CZARNE LICZBY

- Podstawowa zasada: głowa zawsze podniesiona bardzo wysoko. Jeśli ją opuścisz, w przypadku zderzenia po prostu pękną ci kręgi szyjne - instruują mnie zawodnicy.
W tym momencie przypominam sobie statystyki mówiące, że w samych tylko Stanach na boiskach futbolowych ginie średnio kilkanaście osób rocznie. Według ostrożnych szacunków amerykańskiego Centrum Sportów Niebezpiecznych (The National Center for Catastrophic Sports Injury) w USA w latach 1931—2003 podczas uprawiania tej dyscypliny zginęło ponad tysiąc ludzi. Kalekami zostały grube setki tysięcy.

Sonda

Najbardziej amerykańskie:


- Owszem, jest to bardzo kontuzjogenna dyscyplina, ale reguły gry ewoluowały i obecnie wypadki śmiertelne są rzadkie. W Polsce nikt na boisku nie zginął, a poważniejsze kontuzje można policzyć na palcach jednej ręki - uspokaja mnie Jędrzej Stęszewski. I niech tak będzie jak najdłużej — nie mam ochoty otwierać tej listy. W Polsce amerykański futbol to wciąż niszowa i amatorska dyscyplina, ale z dobrymi perspektywami. - Nasza federacja istnieje dopiero drugi sezon, a mamy już 400 zawodników grających w dziewięciu ligowych zespołach, takich jak Pomorze Seahawks, Wrocław Devils, Silesia Miners, Łomża Jackals czy Otwock Hornets. W pozostałych tworzących się drużynach jest kolejnych 300 graczy. Wierzę, że w niedalekiej przyszłości polska liga będzie jedną z najsilniejszych w Europie - Jędrzej Stęszewski imponuje nie tylko grą, ale i optymizmem. I co najdziwniejsze, nazwy drużyn wcale go nie śmieszą. A forsa? W USA gwiazdy futbolu podpisują kontrakty na ponad 300 mln zł. - Oczywiście ze Stanami pod tym względem nie może się nikt równać. Ale nawet za naszą zachodnią granicą widać powoli jakieś pieniądze - budżety najbogatszych klubów GFL, ligi niemieckiej, wynoszą po 2 mln euro. Wszystko zmierza w dobrą stronę - uspokaja Jędrzej. - No i mamy w Polsce coraz lepsze „czirliderki”. W tym sporcie to podstawa. Ze świetnymi pomponiarami drużyna może podczas meczu napsuć krwi przeciwnikom - twierdzi Marcin, zawodnik linii obrony. Pod okiem Andrew oraz Iana Wilcocka, amerykańskiego trenera obrony, zaczynamy trzygodzinny trening.

BOLESNE NIUANSE

Najpierw — techniki obalania przeciwnika biegnącego z piłką. Muszę zatrzymać napastnika galopującego wprost na mnie. Po kilkusekundowej akcji mam uraz łokcia, spuchnięte kolana, ból głowy (przy takim impecie kask naprawdę daje niewiele!) i drętwienie w kroczu. Po kilkunastosekundowym cuceniu staję na nogi. Zamiana ról - teraz to ja muszę przedrzeć się z piłką. Niestety, sprawa kończy się równie przykro. Napakowany przeciwnik szarżuje na mnie jak słoń z płonącą strzałą w tyłku. Potrzebuję morfiny! Dlaczego nikt nie reaguje?! Przecież koleś sfaulował mnie przynajmniej tysiąc razy!

- Widzisz, w tym sporcie istnieje mnóstwo przepisów wykluczających niebezpieczne zagrania. Ale istnieje jeszcze więcej zapisów... pozwalających obejść te pierwsze - Maciek udziela mi wykładu podczas krótkiej przerwy. O elastyczności zasad przekonuję się po chwili, podczas przerabiania wznowień gry. Naprzeciwko siebie ustawia się w półprzysiadzie pięciu zawodników linii ataku (za zadanie mają chronić podającego i robić miejsce niosącym piłkę) i sześciu obrońców (mają uniemożliwić przeciwnikom realizację planu). Ja, biedny miś, trafiam na linię obrony. - Po prostu musisz przedrzeć się do kolesia z piłką i go obalić. Tyle że po drodze spotkasz facetów, którzy zrobią wszystko, żeby cię do niego nie dopuścić — słyszę od kolegi z linii obrony. Po kilku wznowieniach stan mojego zdrowia zbliża się niebezpiecznie w stronę śmierci. Widzę tunel, ale ani razu nie zrobiłem krzywdy typowi z piłką.

Zawsze, gdy udawało mi się podbiec w jego okolice, zwalał się na mnie jakiś siłacz. Albo dwóch. Albo trzech. Albo stu dwudziestu! „Szarżującym nie wolno kopać ani uderzać zawodnika z piłką. Nie wolno też łapać za kratkę ochraniającą w jego kasku ani atakować własnym kaskiem” - przypominam sobie regulamin. A więc - gdzie ten sędzia ma oczy?! - Nie wolno uderzać kaskiem w kask? Niby tak, ale wchodząc głębiej w przepisy, dowiesz się, że jest to niedozwolone tylko w pierwszym kontakcie. A więc jeśli najpierw dotkniesz przeciwnika ochraniaczem bądź przynajmniej udasz to przed sędzią, możesz już ładować z bani - tłumaczy Maciek. Jak się okazuje, w odpowiednich momentach gry i w określonych miejscach boiska można robić niemal to, co robią z ludźmi seryjni mordercy. - Ale tutaj nie ma miejsca na chuliganerię - przestrzega Jędrzej.

A tak robią to zawodowcy z NFL

No właśnie, jeśli chciałbyś znaleźć w Warsaw Eagles ulicznego zabijakę z więziennymi tatuażami na czole lub fanatyka z „żylety” Legii Warszawa, miałbyś kłopot. Są za to studenci, a nawet czterech doktorantów! I oni doskonale potrafią obrzydzić życie komuś, komu chodzi tylko o bójki i awantury. Mogę sobie wyobrazić, jak czuje się koleś, którego Orły wezmą na celowniki. Ja po trzech godzinach wspólnego treningu mam ochotę pojechać do lasu i wymierzyć sobie strzał miłosierdzia.



Dodał(a): Michał Jośko Czwartek 10.03.2011