Lodołamacze

Na taflę nie wpuszcza się panienek! Wpuszcza się facetów, którzy lubią zadawać ból i potrafią go znosić
 NHL

Hokeiści potrafią nieludzko żartować z siebie i wcale nie są to żarty opowiadane pięściami. Przykład? Ich ulubione powiedzonko, że zawodnicy noszą na koszulkach numery, bo nie zawsze można zidentyfikować ciało na podstawie karty dentystycznej. Bawi? Pewnie! Ale kibice nie przychodzą na mecze po to, żeby słuchać dobrych kawałów, tylko po to, żeby poczuć się jak podczas walk gladiatorów.

DRŻĄCE CIAŁO
— W hokeju zawsze wygrywa drużyna, w której gra więcej prawdziwych facetów. Przegrywa ta, w której grają baby — twierdzi Brian P. Burke, szef klubu Toronto Maple Leafs i reprezentacji narodowej USA. W teorii sprawa nie wygląda tak strasznie, jak ją rysuje Burke. A teoria mówi, że na lodowisku o wymiarach 30x61 (w metrach) grają dwie drużyny. Każda składa się z 22 zawodników zmieniających się na lodzie. Jednocześnie na tafli może przebywać maksymalnie po 6 graczy. Przez 60 minut dżentelmeni ci uganiają się za gumowym krążkiem, starając się wbić go do bramki. Te starania mają dramatyczny wymiar. — Nasze główne zadanie to przeżyć mecz. Dopiero na drugim miejscu jest zatrzymanie krążka — objaśnia legendarny bramkarz Glenn H. Hall. On doskonale wie, że przebywanie na lodowisku jest bardziej niebezpieczne niż praca na lotniskowcu. Zagrożenia czają się wszędzie. Bo kije są twarde i lód jest twardy. Ale najtwardsi są stukilogramowi zawodnicy pędzący na łyżwach 50 km/h. No i krążki. Krążki?! Pociski o masie do 170 g uderzające z prędkością 170 km/h! Zabijały wielokrotnie, zwłaszcza kiedy kaski nie były obowiązkowe. W 1968 roku w takich okolicznościach zginął znany zawodnik Bill Masterton. Podobne wypadki spowodowały, że dekadę później hełm stał się regulaminowym wyposażeniem. W latach 90. kaski obowiązkowo musieli zakładać na tafli nawet sędziowie.

HORROR SZOŁ
Pomimo kasków, pancerzy, ochraniaczy oraz stalowych mięśni złamania i urazy kręgosłupa są na porządku dziennym. Najczęściej jednak sportowcy tracą zęby. — Hokeiści to zdecydowanie najlepsi klienci gabinetów stomatologicznych — zauważa Rick Girard, zawodnik Mannheim Eagles, który ma na swoim koncie najbardziej efektownego gola 2008 roku. Krążek uderzony przez kolegę z jego drużyny odbił się od szczęki Ricka i wpadł do bramki. Zawodnik stracił pięć zębów. Zrezygnował z gry? A skąd?! W tej branży nikt łatwo się nie poddaje, a krew spływająca na lód wcale nie sprawia, że łyżwiarze mdleją. À propos krwi. Zazwyczaj leje się z tętnic szyjnych, pociętych łyżwami. Nic dziwnego, że hokej należy do ulubionych rozrywek Orena Koulesa, producenta filmowego, spod którego ręki wyszła seria filmów pt. „Piła”. — Oglądanie tego sportu jest świetną inspiracją dla twórców horrorów — twierdzi Oren, a żeby mu się inspiracja nigdy nie skończyła, wszedł w posiadanie już dwóch drużyn hokejowych.

ŁAWKA KAR
O fair play w hokeju dbają przepisy, ale i tak Jim Cannon (znany amerykański komentator hokeja) mówi, że krążek to kawałek gumy, który hokeiści uderzają tylko wtedy, gdy nie uda im się trafić w innego zawodnika. Teoretycznie nie wolno zbyt mocno zagrywać łokciami i kolanami, trzymać przeciwnika, atakować go kijem, podcinać i wyrzucać za bandę. Za każde przewinienie grozi wyłączenie z gry na 2 do 10 minut bądź wykluczenie do końca meczu. W praktyce na większość ostrych zagrywek sędziowie patrzą z przymrużeniem oka. Tutaj szokować mogą dopiero walne bitwy, takie jak spotkanie Ottawa Senators i Philadelphia Flyers w 2004 r. Podczas godzinnego meczu zawodnicy otrzymali... 419 minut kar! W dobrym hokejowym tonie jest nie zawracać sędziom głowy byle czym. I dlatego obyczaj nie pozwala skarżyć się arbitrowi na faulującego przeciwnika. Rachunki są wyrównywane między graczami w bójkach na pięści, w tzw. fightingu. Dochodzi do nich w co drugim pojedynku północnoamerykańskiej ligi NHL. Kosztuje to 5 minut na ławce kar. — Praktycznie każda drużyna ma w składzie speców od brudnej roboty, którzy mają nie tyle zdobywać bramki, co budzić grozę w szeregach przeciwnika. To rodzaj wewnętrznej hokejowej policji — relacjonuje CKM—owi Krzysztof Oliwa. Nasz wielki rodak ze śląskich Tychów, znany też jako „Polski Młot”, zakończył karierę w NHL, najbardziej prestiżowej lidze świata. Przeszedł do historii nie tylko jako jedyny Polak, który zdobył Puchar Stanleya, ale także zawodnik, który podczas występów w NHL otrzymał imponujące 1447 minut kar. Nikomu nie odmawiał solówek!


Dodał(a): Michał Jośko Wtorek 30.08.2011